Liam Neeson swoim występem w “Uprowadzonej”
zapoczątkował pewien trend w Hollywood. Otóż do łask wytwórni filmowych
powrócili aktorzy starsi wiekiem, sprawdzeni w kinie akcji. Coraz częściej
zajmują oni miejsce zniewieściałych chłopaczków, którzy wzbudzają więcej
politowania niż podziwu. W samym 2014 roku powstało kilka filmów z można
powiedzieć weteranami kina akcji w rolach głównych. Chociażby “Non-Stop” z
Neesonem, “Bez Litości” z Washingtonem, “72 Godziny” z Costnerem czy “November
Man” Brosnanem. Filmy te, raz lepsze, raz gorsze, bezapelacyjnie stają się dla
widzów dobrą, lekką odskocznią od kina bardziej dramatycznego, poważniejszego.
Do tego coraz liczniejszego grona filmem “John Wick” dołączył właśnie Keanu
Reeves, niezapomniany Neo z “Matrixa”, któremu w tym roku stuknęła pięćdziesiątka.
Bohaterem filmu, za który odpowiada para byłych
kaskaderów (David Leitch oraz Chad Stahelski) jest tytułowy John Wick. Gość,
który dopiero co został wdowcem próbującym uporządkować swoje życie i znaleźć
sens na resztę dni swojej egzystencji. Promyk nadziei nadchodzi wraz z
prezentem jaki otrzymał od swojej zmarłej żony. Chodzi o małego szczeniaczka
rasy beagle, który daje bohaterowi odrobinę szczęścia i ukojenia w tych
bolesnych dla niego dniach. W momencie, gdy bohater zaczął wychodzić na prostą,
jego życie ponownie runęło w gruzach. Wszystko przez mało rozgarniętego syna
bosa rosyjskiej mafii, który raz z kumplami kradnie Wickowi samochód, spuszcza
mu łomot oraz bezlitośnie zabija jego psa. Wtedy to na jaw wychodzi mroczna
przeszłość bohatera - najniebezpieczniejszego i najskuteczniejszego płatnego
zabójcy jakiego zna mafijny światek. Wtedy John Wick (pseudonim Baba Jaga) postanawia pójść na
wojenną ścieżkę ze swoimi oprawcami. Jak sugeruje slogan reklamujący tą
produkcję - Będzie bolało!
I faktycznie, boli jak cholera, ale spokojnie, nie
nas widzów, ale tych, którzy śmieli zadrzeć z bohaterem. Chociaż początek może
być mylący, to film nie próbuje udawać jakiegoś ambitnego tworu, skupiającego
się na psychice głównego protagonisty. “John Wick” przepełniony jest akcją i o
to w tym filmie chodzi. Fantastyczne choreografie walk, hektolitry krwi,
dziesiątki połamanych kości i setki świszczących kul to kwintesencja tego
filmu. To przykład oldskulowego kina akcji, w którym bohater w pojedynkę rozprawia
się z tabunami przeciwników zachowujących się jak mięso armatnie. W połączeniu
z wpadającą w ucho, skoczną ścieżką dźwiękową, której perełką jest utwór
“Kaleida - Think”, film staje się kompletnym kinem akcji, o jakim marzy każdy
facet. Keanu Reeves to aktor, który nie grzeszy entuzjazmem w swoim aktorstwie
oraz zbyt liczną gamą min i dlatego pasuje tu jak ulał. Rola małomównego
zabójcy z groźnym spojrzeniem to w końcu dla niego żaden wysiłek. Na drugim
planie natomiast, w roli przerysowanego czarnego charakteru króluje Michael
Nyqvist. Balansuje on z gracją na granicy powagi i kiczu. Przyjemnym dla oka
ozdobnikiem okazuje się być natomiast Adrianne Palicki, wcielająca się w Pannę
Perkins, a spójną całość domykają dwaj panowie Willem Dafoe i Ian McShane.
“John Wick” to jedno z najprzyjemniejszych zaskoczeń
tego roku. W dobie wysokobudżetowych ekranizacji komiksów i innych
blockbusterów, dostaliśmy film z niesamowitym klimatem, świetną akcją oraz
bohaterem, którego nie powstydziłoby się żadne wydawnictwo komiksowe. W świecie
filmu jest jeszcze dużo miejsca na kino akcji, oby każda pozycja z tego gatunku
trzymała poziom “Johna Wicka”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz