„Frank” to z jednej strony fikcyjna opowieść bardzo
mocno inspirująca się historią popularnego w latach 80-tych Chrisa Sieveya
znanego jako Frank Sidebottom. Twórcy inspirowali się również takimi postaciami
jak Daniel Johnston, któremu zdiagnozowano schizofrenię oraz chorobę
dwubiegunową, czy też kultowym muzycznym innowatorem, tworzącym legendy na swój
temat, znanym pod pseudonimem Capitan Beefheart. Już po takim wstępie
powinniście mieć w głowach pierwsze przypuszczenia, pierwszy zarys tego, jak
specyficzny, a może i pokręcony jest ten film.
Jon (Domhnall Gleeson) to młody ambitny muzyk. Jego
marzeniem jest pisanie piosenek i własna kapela z którą mógłby odnosić sukcesy.
Jednakże jak dotychczas jego plany kończą się właśnie na marzeniach. Pewnego
dnia poznaje tytułowego Franka (Michael Fassbender), wokalistę i lidera zespołu
o niezwykle trudnej do wymowy nazwie – The Soronprfbs. Mężczyznę, który od
małego nosi wielką głowę wykonaną z papier-mâché, nie pokazując przy tym
nigdy nikomu swojej twarzy. Jak się później okaże, Frank odmieni życie Jona o
nie do poznania. Ich znajomość będzie miała jednak wpływ obustronny.
„Frank” reklamowany jest jako komediodramat. Powiedział
bym wręcz, że jest to mocny dramat, polany soczystą dawką (momentami czarnego)
humoru. Pisząc humor mam tu oczywiście na myśli brytyjskie poczucie humoru,
które powiedzmy sobie szczerze, nie każdemu odpowiada. Film Leonarda Abrahamsona
to specyficzne dzieło. Ukazuje bowiem w dużej mierze proces powstawania
pierwszego albumu muzycznego The Soronprfbs. Co za tym idzie, uświadczymy w nim
naprawdę wielu przedziwnych sytuacji. W skład kapeli wchodzi sześciu członków.
Wokalista Frank, który jest jej bezapelacyjnym liderem, mający samobójcze myśli
menadżer Don (Scoot McNairy), strasznie odpychająca i nieufna Clara (Maggie
Gyllenhaal), oraz stanowiący dla nich tło Nana (Carla Azar) i Baraque (François
Civil). Do grupy dołącza oczywiście Jon, z którego perspektywy opowiadana jest
historia. Mówiąc szczerze, ciężko byłoby mi wybrać z tego grona najbardziej
pokręconą osobę. Mam wrażenie, że w głowie każdej z nich rodzą się przerażające
myśli.
Obraz Abrahamsona w dużej mierze poświęcony jest
ukazaniu nam tego, jak chęć odniesienia sukcesu i dążenie do sławy potrafią
diametralnie zmienić człowieka, wyciągając z niego te najgorsze cechy
charakteru. To jak ogromną zmianę przechodzi Jon, potrafi przerazić widza. Jednocześnie
z miłego, trochę zagubionego gościa, staje się typem nie do zniesienia. Widz ma
prawo poczuć do niego niechęć, wręcz nienawiść. Perspektywa bycia
rozpoznawalnym przez fanów, uderza młodemu chłopakowi tak mocno do głowy, że
jest gotów poświęcić dla niej naprawdę wiele. Nie zważa na to, iż jego
działania sprawiają cierpienie innym. Dąży do celu po trupach, na całe
szczęście nie dosłownie. Niemniej jednak w pewnym momencie Jon błądzi zbyt
mocno na swej ścieżce ku sławie.
Pomimo swojego końcowego dramatycznego wydźwięku,
„Frank” to film, który potrafi bawić widza. Podczas seansu dostarcza on wielu
zabawnych momentów. Szczególnie w pierwsze połowie filmu. Dostarcza nam również
niezapomnianych doznań muzycznych. The Soronprfbs to bowiem kapela jakiej ze
świecą szukać. Charakterystyczne brzmienie, poplątane, na pierwszy rzut oka
bezsensowne, niespójne teksty wychodzące z głowy Franka. To kwintesencja tego
filmu. Pod koniec seansu jakby nieubłaganie, przemienia się on w rasowy dramat.
Zrzuca swoje komediowe szaty po to, aby ukazać z bliska dramaty ludzkie. A przede
wszystkim ten, którzy przeżywa nasz tytułowy bohater. Uwierzcie mi, w głowie
Franka dzieje się naprawdę wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz