niedziela, 23 czerwca 2013

Superman Jezusem XXI wieku? - "Człowiek ze stali".

   To było bodajże niecały rok temu, kiedy studio Warner Bros na swoim kanale YouTube udostępniło pierwszy teaser trailer filmu „Man of Steel”. Już wcześniej byłem bardzo podekscytowany faktem powstawania tego filmu. Chociażby przez fakt, iż odpowiedzialni za niego byli reżyser Zack Snyder oraz producent Christopher Nolan, człowiek który dał światu nowe spojrzenie na historię Mrocznego Rycerza. Lecz po obejrzeniu pierwszego teasera poziom mojej ekscytacji diametralnie wzrósł.




Przyznam się szczerze, że nigdy nie byłem fanem Supermana, wydawał mi się zbyt kiczowaty. Miałem świadomość tego, że jest to postać komiksowa ale co to za bohater który lata w czerwonych gaciach założonych na niebieskie rajtuzy? Zdecydowanie bliżej mi było to postaci Batmana, Iron Mana czy Spider-Mana. Jednak w osobie reżysera i producenta dostrzegłem ogromną nadzieję na to, że tym razem dostaniemy coś naprawdę innego, zupełnie inne podejście do postaci. Już pierwsze zdjęcie ukazujące postać Supermana bez czerwonych majtek na wierzchu utwierdziła mnie w przekonaniu, że tak właśnie będzie. Że będzie to bardziej poważne podejście do postaci, którą uwielbiają miliony na całym świecie. Oczywiście nie można wymagać zbyt wielkiego realizmu od obrazu, który ukazywać ma losy bohatera, który zaprzecza wszelkim prawom fizyki, jest ogromnie silny, strzela laserem z oczu i wiele wiele innych. Pomimo tego, oczekiwania miałem naprawdę bardzo wysokie.



I nie zawiodłem się! Z naprawdę ogromną przyjemnością poznawałem początki historii tytułowego Człowieka ze stali. Chronologia przedstawianych na ekranie wydarzeń jest lekko pozmieniana, otóż na samym początku naszym oczom ukazuje się planeta Krypton, miejsce narodzin Kal-Ela, syna Jor-Ela, jednego z wyżej postawionych obywateli. Następnie rzuceni jesteśmy w czasy obecne, gdzie nasz bohater jest już dorosłym mężczyzną, który próbuje ukryć się przed całym światem. Podczas filmu kilkukrotnie oglądamy retrospekcje pokazujące nam różne etapy życia Clarka Kenta. No dobrze ale po kolei. Planeta Krypton w wyniku zbyt mocnego wyeksploatowania jej przez mieszkańców staje w obliczu zagłady. Jedyną szansą na uratowanie rasy na niej żyjącej jest wysłanie nowo narodzonego dziecka na odległą planetę Ziemię. Oczywiście noworodkiem tym jest nasz główny bohater, pierwszy od setek lat naturalnie narodzony Kryptonianin. Jest to dość istotne, bowiem od wieków każdy obywatel planety miał odgórnie przypisaną rolę w społeczeństwie, jednak nie mały Kal-El. On miał prawo do wybrania swojej własnej ścieżki życia. W międzyczasie dochodzi do buntu na czele którego staje Generał Zod. Chce on użyć tzw. Kodeksu do odbudowania swojej rasy na innej planecie. Ubiega go jednak Jor-El i wraz z pomocą swojej żony wysyła młodego Kal-Ela na Ziemię. Zod zostaje schwytany i w konsekwencji swych niecnych czynów, skazany na długą odsiadkę w kosmicznym więzieniu. Następnie akcja jak już wspomniałem przenosi się na Ziemię. I to właśnie na naszej rodzimej planecie rozgrywa się reszta filmu.


Możemy dokładniej przyjrzeć się naprzeciw jakim problemom stawać musiał młody Clark. Od niemowlaka wychowywany był przez małżeństwo dosyć ubogich rolników. Nieakceptowany prze środowisko czy to w latach szkolnych, czy w późniejszym czasie, nasz bohater musiał panować nad sobą, nad swoimi niesamowitymi zdolnościami, a przede wszystkim nad gniewem, który dusił w sobie przez całe życie. Po incydencie w którym ratuje tonący autobus szkolny, jego przyrodni ojciec postanawia wyjawić mu tajemnicę jego pochodzenia. Pewnego razu podczas pracy w barze Clark przypadkiem dowiaduje się o tajemniczym obiekcie znajdującym się na biegunie południowym. Postanawia dostać się na miejsce podszywając się pod członka ekspedycji. Na miejscu poznaje młodą dziennikarkę, którą okazuje się być nie kto inny jak Lois Lane. Otóż niezidentyfikowanym obiektem okazuje się być statek kosmiczny, pochodzący z planety Krypton. Kent postanawia dostać się do niego, a tam spotyka swojego prawdziwego ojca, a dokładniej jego ducha, zjawę która opowiada mu historie jego oraz całej planety, z której pochodzi. Dalej jest już tylko ciekawiej i bardziej spektakularnie. Superman przez przypadek aktywuje sygnał S.O.S. który sprowadza na Ziemię nikogo innego jak Generała Zoda i jego kompanów. To tyle o fabule co by zbyt wiele nie zdradzać.

Pod względem technicznego wykonania „Człowiek ze stali” to majstersztyk. Efekty specjalne powalają na kolana. Udźwiękowienie jest zrobione na najwyższym poziomie. Za ścieżkę dźwiękową odpowiadał nie kto inny jak Hans Zimmer. Udało mu się stworzyć naprawdę mocne, zapadające w pamięć utwory. W filmie dosyć często użyty jest efekt szybkiego zoomu, tak aby skupić uwagę na konkretnym obiekcie. Praca kamery momentami jest szalenie szybka, pomimo tego nie ma problemu ze śledzeniem wydarzeń na ekranie. Cały film kręcony był w dosyć stonowanej kolorystyce, na próżno szukać w nim jaskrawych barw. Wybuchy, eksplozje, latające samochody, wagony, walące się budynki, ogromne tornado siejące zniszczenie to tylko namiastka tego co dzieje się w tym filmie. Walki są szalenie efektowne! Widać jak ogromną mocą dysponuje Superman oraz jego przeciwnicy. Prócz Zoda nieźle w kość daje mu Faora, prawa ręka Generała. Jest to typ kobiety, która zamiast gadać woli działać. I efektem tego jest chociażby zdemolowanie centralnej części Smallville, miasteczka w którym wychował się nasz bohater. Naprawdę, jeśli chodzi o ilość eksplozji na ekranie, to reżyser Zack Snyder mocno dogania wirtuoza wybuchów Michaela Bay’a.


Podczas seansu w głowie utknęła mi jedna liczba – 33. Tyle bowiem lat ma Clark Kent w trakcie wydarzeń. Czy to przypadek, czy specjalny zabieg twórców aby Supermana przedstawić w takim samym wieku jak Jezusa w jego ostatnich dniach życia na Ziemi? Spójrzmy dalej, Clark Kent to tak naprawdę Kal-El. El -> Eloi -> Bóg. Nie od dzisiaj wiadomo, że inspiracją do powstania komiksu o Człowieku ze stali było życie Jezusa. Obydwoje zesłani byli na Ziemię, wychowywali byli przez przyrodnich ojców (w przypadku Clarka również matkę), mieli nadludzkie zdolności, problemy z akceptacją wśród społeczeństwa. Obydwoje bez wahania zdolni byli do oddania się w ręce nieprzyjaciela, tylko po to by ocalić lud w którym się wychowywali ale który nie był im do końca przyjazny. Sam Jor-El w rozmowie z biologiczną matką Supermana, powiedział jej, że Kal-El będzie dla Ziemian jak Bóg. Biegun Południowy, miejsce w którym Kal-El po raz pierwszy rozmawiał z ojcem jest niczym Ogród Oliwny. Myślę, że twórcy nie bez powodu właśnie w taki sposób przedstawili nam postać Dziecka Kryptonu. „Przypadek? Nie sądzę” jak to mówi popularne swego czasu hasło internetowe.

     

Podsumowując. Dostałem w 100% to czego oczekiwałem. Bardzo zgrabnie, a przy tym mega efektownie przedstawione początki historii Człowieka ze stali. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Już nie mogę doczekać się kontynuacji oraz tego jak Warner Bros i DC Comics rozwiną dalej swoje komiksowo-filmowe uniwersum. W wyścigu do miana największego blockbustera 2013 roku, powalczyć z „Człowiekiem ze stali” może tylko „Pacyfic Rim”! Polecam!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz