czwartek, 22 sierpnia 2013

D.K.N.R. - Departament Kolejnego Niewypału Roku - "R.I.P.D. Agenci z zaświatów".

            
       Coś jest nie tak z tegorocznymi blockbusterami. „R.I.P.D. Agenci z zaświatów” to nie pierwszy film tego lata, który radzi sobie słabo w Box Office. Ba, wręcz zaliczył sromotną porażkę w tym zestawieniu. Można by sobie pomyśleć, że wystarczy wyłożyć kwotę ponad 100 mln dolarów (dokładnie 130). Dołożyć do tego kilku znanych (Ryan Reynolds, Kevin Bacon) i cenionych (Jeff Bridges) aktorów. Połączyć ze sobą motywy z takich filmów jak „Faceci w czerni”, „Pogromcy duchów” czy „Uwierz w ducha”? Okrasić to dużą ilością efektów specjalnych. I już mamy murowany wakacyjny hit? Otóż nie moi drodzy. Tak niestety nie jest. Rok 2013 bez żadnych skrupułów pokazuje nam, jak łatwo producenci mogą utopić ogromną liczbę pieniędzy jaką inwestują w konkretny film. „Jack pogromca olbrzymów”, „1000 lat po ziemi”, „Jeździec znikąd”, a teraz „R.I.P.D. Agenci z zaświatów” to filmy które kosztowały ponad 100 mln dolarów (Jeździec blisko 200) i nie zdołały nawet zwrócić kwoty jaką w nie wpakowano. A przy okazji zostały zmiażdżone przez krytyków. „Jeźdźca znikąd” nie widziałem, ale w przypadku trzech pozostałych obrazów wcale się nie dziwię, że poniosły takie porażki.


            Film opowiada losy Nicka, policjanta zdradzonego i zabitego przez swojego partnera. Po śmierci przenosi się on w zaświaty i tam dołącza do elitarnej jednostki R.I.P.D. (Rest In Peace Departament). Jest to organizacja kropka w kropkę jak ta którą dane nam było oglądać w „Facetach w czerni”. Z tym, ze tutaj agenci polują na Truposzy a nie kosmitów. Nick zostaje przydzielony do pomocy Royowi. Szeryfowi z XIX wieku, który chodzi w swoim kowbojskim kapeluszu i rzuca na lewo i prawo głupkowatymi tekstami. Panowie podczas swojej pierwszej wspólnej akcji wpadają na trop, który doprowadzi ich do dosyć istotnego odkrycia. Otóż Truposze postanawiają zbudować artefakt, który ściągnie na ziemię wszystkie złe dusze jakie przebywają w piekle. Brzmi fajnie? No cóż, też tak myślałem…


Reżyser, Robert Schwenteke ma na swoim koncie między innymi „Plan Lotu” i całkiem zabawny film akcji z emerytowanymi agentami pt. „RED”. W jego najnowszym dziele zbrakło tego, co było podstawą właśnie „RED”. Dobrego humoru. Dialogi w „R.I.P.D.” są strasznie sztywne, a dowcip momentami wręcz żałosny. Brak jakiejkolwiek chemii między dwójką głównych bohaterów. Jeff Bridges grający dawnego stróża prawa, przez cały film gada z manierą „gęby pełnej klusek”. Zabieg ten wykorzystany przez aktora po pewnym czasie zaczyna strasznie męczyć. A Jeff dalej gada od rzeczy i jadaczka nie chce mu się zamknąć. Do tego stopnia, że nawet jego partner tego nie wytrzymuje. W ten słodki trójkącik delikatnie wpasowuje się postać grana przez Mery-Louise Parker. Chyba tylko jej z całej trojki udaje się zabłysnąć inteligentnym dowcipem. Dosyć udanym zabiegiem było to, że bohaterowie przebywając na ziemi podszywają się pod inne postacie. Zabawnie wygląda niski stary chińczyk partnerujący wysokiej blondi z dużymi cyckami. Ach i jest jeszcze dwulicowy Kevin Bacon ze swoim zadartym nosem. Liczyłem na jakiś mocniejszy czarny charakter niż to co dostałem. Już wielki, gruby, brzydki Truposz-pomocnik Hayesa granego przez Bacona bardziej zalazł bohaterom za skórę. Oj słabo.


            Pod względem technicznym film prezentuje się nieźle. Początkowa sekwencja ze spowolnionym czasem robi wrażenie. To samo ucieczka bohaterów przez miasto, które niszczone jest przez pozaziemskie portale. I to chyba wszystkie plusy. Muzyka nie wyróżnia się niczym. Praktycznie mogłoby jej nie być i nie zauważyłbym różnicy. Zdecydowanie brakowało tu kilku porządnych, szybkich kawałków pasujących do tego co dzieje się na ekranie. Jedna rzecz totalnie mi nie podeszła, wykonanie techniczne Truposzy. ich koncepty i pomysł na nie może i był ciekawy, jednakże wykonanie według mnie pozostawia wiele do życzenia.

            Krótko podsumowując. „R.I.P.D. Agenci z zaświatów” to kolejne w tym roku rozczarowanie, które dane mi było oglądać. Film, który bez wyrzutów sumienia zrzyna pomysły z innych produkcji. Tyle, że to co zadziałało w innych filmach, nie spełniło swojego zadania w owym obrazie. Produkcja ta miała być mocnym zakończeniem wakacji, a okazała się tworem co najwyżej niezłym. Mam nadzieję, że Jeff Bridges siedzi teraz w koncie ze spuszczoną głową i wstydzi się swojego udziału w tym projekcie.

2 komentarze:

  1. Widziałam tylko jakieś 30 minut i po1 fabułę można rozgryźć po ok. 5 minutach oglądania, po2 efekty były strasznie marne, po3 aktorzy chyba wstydzili się, że tam występują...ogólna masakra;) oby jak najmniej takich filmów!
    pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałem podobne wrażenia po seansie :)

    OdpowiedzUsuń