Równo rok po
premierze „Niezwykłej Podróży” do polskich kin trafia „Pustkowie Smauga”. Tak
jak i rok temu, tak i teraz Polacy mogą pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia
spędzić w Śródziemiu. Jest to w moim mniemaniu świetna alternatywa dla
obżerania się w domu przeróżnymi potrawami. Jedzenie jest tutaj jednak mało
istotne (i kto to mówi), najważniejsza jest przygoda. Bo jak inaczej nazwać
blisko 3 godzinny seans w krainie stworzonej przez mistrza fantastyki? Mając w
dodatku u swego boku zgraję krasnoludów, sprytnego hobbita i wszem i wobec
lubianego czarodzieja w szarym stroju. Tak moi drodzy, Fili, Kili, Oin, Gloin,
Dwalin, Balin, Bifur, Bofur, Bombur, Dori, Nori, Ori ich przywódca Thorin Dębowa
Tarcza (Richard Armitage) w akompaniamencie hobbita Bilbo (Martin Freeman) oraz czarodzieja
Gandalfa (Ian McKellen) to kompania której może pozazdrościć nie jeden
poszukiwacz przygód. Dodajmy do tego zgraję nieokrzesanych orków, wykwintnych i
zawsze eleganckich elfów oraz niezastąpionych ludzi i mamy mieszankę wybuchową.
Film
rozpoczyna się ujęciem wyjętym żywcem z Władcy Pierścieni. Otóż przed nami
przez kadr przemyka sam Peter Jackson, a w tle widzimy brudne ulice miasteczka
Bree. To tu w Gospodzie Pod Rozbrykanym Kucykiem Thorin Dębowa Tarcza spotyka Gandalfa Szarego. To tutaj rodzi się pomysł wyprawy, dzięki
której poznajemy te wszystkie wspaniałe postacie, nie zapominając o wciągającej
historii. Gandalf zaszczepia w Thorinie nadzieję na odzyskanie ich stolicy,
miasta Erebor. I to właśnie ta myśl jest główną osią napędową „Pustkowia
Smauga”. A akcji w filmie nie brak, oj nie. Fani nie mogą narzekać na brak
atrakcji w tej części. Mało tu scen przegadanych, chociaż mówiąc szczerze,
znajdą się takie, po których wycięciu historia na pewno by nie straciła. Wręcz
zyskała by na jakości. Mam tu na myśli głównie motyw trójkąta miłosnego pomiędzy…
tego nie zdradzę. Chociaż nie, on też jest w porządku. Po macoszemu z kolei potraktowano niektóre postaci. Radagasta
Burego widzimy dosłownie w jednej scenie i jakoś nad tym nie płaczę. Jednak
taka postać jak Beorn, czyli człowiek przemieniający się w ogromnego czarnego
niedźwiedzia, zasługuje na troszkę więcej ekranowego czasu. Bardzo mało jest
też Azoga, nieco więcej Bolga, jego podwładnego przy którym przywódca orków
mógłby startować do tytułu mistera universe.
Na ekrany kin
prócz Gandalfa i Bilbo powraca inna postać znana z „Władcy Pierścieni", mam tu na myśli Legolasa (Orlando Bloom), syna Thranduila (Lee Pace), władcy Mrocznej
Puszczy. Blondwłosy elf w „Pustkowiu Smauga” przedstawiony jest w nieco
brutalniejszej wersji, niż to co widzieliśmy we „Władcy”. Z ogromną gracją likwiduje
zastępy orków, czy to łukiem czy mieczem, bez różnicy. Wtóruje mu Tauriela (Evangeline
Lilly), postać stworzona przez Jacksona i resztę scenarzystów specjalnie na
potrzeby filmu. Jest ona rudowłosą elfką, dowódcą straży Mrocznej Puszczy.
Szczerze? Strasznie przypadła mi do gustu, wprowadza do filmu odrobinę
delikatności i ciekawie kontrastuje się z badassem jakim jest Legolas. Pojawia się
również bohater reprezentujący rasę ludzką. Bard (Luke Evans), potomek Giriona,
władcy miasta Dale, które to lata temu zostało doszczętnie zniszczone
przez tytułowego smoka Smauga. Bard Łucznik żyje w cieniu porażki swego ojca,
który nie potrafił pokonać potężnego smoka. Skrywa w sobie ogromne pokłady
złości i poniekąd wstydu, co daje mu do zrozumienia reszta miasteczka Esgaroth.
Peter Jackson
stanął przed nie lada zadaniem. Musiał zagospodarować niespełna trzema
godzinami w taki sposób, aby każda ważniejsza postać otrzymała swoje pięć
minut. Jak na moje oko udało mu się wybrnąć z tego w sposób niezwykle przyjazny
dla widza. Reżyser doskonale podzielił czas ekranowy pomiędzy poszczególnych
bohaterów. Jednakże jest w filmie postać, która kradnie całe show. Jest to smok
Smaug. O tak, to jest to co lubię. Stworzony w całości przez specjalistów od
efektów specjalnych. Przemawiający zmodyfikowanym głosem Benedicta
Cumberbatcha. Jest po prostu genialny! Niejednokrotnie przeszywały mnie ciarki
na całym ciele podczas potyczki smoka z Bilbem i kompanią krasnoludów. Kawał
genialnej roboty! Perfekcyjna, idealna animacja. Za tym wszystkim stoi fakt
ogromnej pracy jaka została wykonana przy stworzeniu Smauga. Jedna smocza łuska
renderowana była około tygodnia! Ręce same składają się do braw. Efekty efektami
ale najważniejsze jest to, że Smaug budzi ogromny respekt! Brawo!
Jak prezentuje
się pozostała warstwa audiowizualna? Otóż prezentuje się naprawdę świetnie. W odróżnieniu
od „Władcy Pierścieni” gdzie królowała tradycyjna charakteryzacja, w „Hobbicie”
dominują efekty specjalne, tzw. CGI. Wiele postaci, głównie wśród orków,
stworzene są przy pomocy komputerów, a nie czystej charakteryzacji. Ta metoda
ma zarówno zwolenników jak i przeciwników. To samo tyczy się scenografii. Szczerze
powiedziawszy do końca nie potrafię wybrać po której stronie barykady stoję. I
jedna i druga technika ma swoje plusy i minusy. Nie mniej jednak „Pustkowie
Smauga” wygląda fenomenalnie i ogląda się je z zapartym tchem. Kontynuacja „Niezwykłej
Podróży” wydaje się być nieco mroczniejsza od swojej poprzedniczki. Przejawia się
to nie tylko w wizualnej stronie filmu jak i tonie opowieści, ale również w
ścieżce dźwiękowej skomponowanej przez Howarda Shore’a. Motywy muzyczne są tu
nieco poważniejsze. Momentami wręcz budzące zagrożenie. Warto zostać chwilę po
seansie i wysłuchać w całości pięknego, melancholijnego utworu „I See Fire”
śpiewanego przez Eda Sheerana. Coś wspaniałego.
„Pustkowie
Smauga” może i ma swoje mniejsze czy większe wady, jednak dla mnie jest to
obraz kapitalny. Bawiłem się na nim doskonale. Blisko trzy godzinny seans zleciał
mi w mgnieniu oka. Jacksonowi udało się w świetny sposób zbalansować poważny
ton historii, z częstymi elementami humorystycznymi. Udało mu się nakreślić bardzo
charakterystycznych bohaterów. Czy to tych starych, których znamy, czy tych nowych,
których wprowadził do historii. Produkcja ta posiada dosłownie wszystko, aby
bawić całe pokolenia. Od małych widzów, po tych sędziwych. Ja „Pustkowie Smauga”
dopisuję do mojego "TOP-10 2013". A wy bierzcie swoich bliskich i marsz do kina, naprawdę warto!
Fajna recenzja. Mi też film bardzo przypadł do gustu, pomimo paru wad, które przecież zawsze muszą być. Sama radość, że są aż 3 części. Więcej Śródziemia. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDokładnie, film ma swoje mniejsze bądź większe wady, ale ma też zadatki do tego by bawić całe pokolenia fanów Tolkiena. Również pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń