Zastanawialiście się kiedyś czym różnią się od siebie książkowe,
a za razem filmowe fenomeny skierowane do nastolatków? Mam tu na myśli przede
wszystkim takie serie jak „Harry Potter”, „Saga Zmierzch” oraz tę najświeższą,
czyli „Igrzyska Śmierci”. Swego czasu Stephen King wypowiedział się na temat
tych dwóch pierwszych. Jego słowa brzmiały mniej więcej tak. „Seria „Harry
Potter” jest o przezwyciężaniu strachu, znajdowaniu wewnętrznej siły i robieniu
tego, co jest słuszne w walce z przeciwnikiem. „Zmierzch” jest o tym, jak ważne
jest to, by mieć chłopaka.”. I wiecie co? Zgadzam się w stu procentach z
mistrzem horroru. Co więcej, słowa opisujące serię o młodym czarodzieju według
mnie idealnie odnoszą się również do „Igrzysk Śmierci”.
O ile ekranizacja pierwszej części tej książkowej
trylogii jakoś mocno mnie nie dotknęła, o tyle drugi film „W pierścieniu ognia”
już bardzo. Igrzyska w których wcześniej udział brała Katniss Everdeen (Jennifer
Lawrence), to pestka w porównaniu z tym co czeka ją teraz. Nasza bohaterka
znajduje się na celowniku władz państwa Panem. Nie podoba im się jej wpływ na
pozostałe dystrykty. Ludność jest bliska doprowadzenia do buntu, co grozi
obaleniem systemu. Władze wpadają więc na pewien pomysł. Nadchodzi 75-ta
rocznica pierwszych igrzysk, więc wypadałoby uczcić je w specjalny sposób. Tym razem
w tych morderczych zawodach udział wezmą triumfatorzy sprzed lat. W tym
oczywiście nasza Katniss oraz Peeta Mellark (Josh Hutcherson), jej przyszywana
miłość. Są bowiem oni dla całej ludności przykładem prawdziwej, oddanej
miłości, pełnej szczerego uczucia. Lecz jest to tylko pozór. Ludzie zaczynają się
domyślać, że jest to gra pod publiczkę. Zaczynają coraz bardziej się przeciwko
temu buntować, co przynosi ofiary wśród cywilów. Więcej o fabule Wam nie powiem.
Nie chciałbym Wam zdradzić zbyt wiele, a wypadałoby samemu zapoznać się z
historią bohaterów. Historia jest ciekawa, myślę że się nią nie zawiedziecie.
Mówiąc szczerze to film nie ma jakiegoś zawrotnego tempa.
Wręcz przeciwnie. Akcja rozkręca się bardzo powoli. Obraz trwa prawie dwie i
pół godziny, z czego co najmniej połowa jest swoistym wprowadzeniem widza w
sytuację jaka panuje w Panem. Pokazane są rozterki życiowe głównej bohaterki. Jej
strach przed utratą rodziny. Wszystko to okraszone jest naprawdę
przygnębiającym klimatem. Obraz w dosadny sposób pokazuje to, jak ludzie mogą
być wobec siebie bezlitośni. Do czego doprowadza władza i chęć kontrolowania
obywateli. Podczas seansu szczerze współczułem bohaterom tego, w jakiej znajdują
się sytuacji. W końcu jak Wy byście się poczuli, gdybyście musieli ponownie
stanąć na arenie przeciwko osobom, których praktycznie nie znacie? A Waszym
głównym celem byłoby zabicie ich wszystkich? W imię czego? Popapranego ustroju
politycznego? Strzeżcie się politycy całego świata przed taką przyszłością.
Aktorsko film oczywiście nie zawodzi. Lawrence jest w
swojej roli niezwykle prawdziwa. Ewidentnie to ona gra tutaj pierwsze skrzypce.
Są w tym obrazie też inne perełki. Postacie które wzbudzają w widzu szalenie
mieszane emocje. Jest Caeser Flickerman (Stanley Tucci), fioletowo-włosy
prowadzący show dla widzów, który w jednej chwili wzbudza pozytywne emocje, by
za chwilę zachować się tak, że ma się ochotę strzelić mu w mordę byleby nie
szczerzył swoich sztucznych białych zębów. Jest też cholernie irytująca w swoim
zachowaniu i makijażu Effie (Elizabeth Banks), która z całych sił stara się
wspierać głównych bohaterów, co oczywiście jej nie wychodzi zbyt dobrze (a
wręcz tragicznie). Jest też znany i lubiany Heymitch (Woody Harrelson) oraz zawsze
służący pomocą projektant mody Cinna (Lenny Kravitz). Obsada iście zróżnicowana
co dodaje obrazowi smaczku.
Technicznie produkcja stoi na naprawdę wysokim poziomie. Zarówno
efekty specjalne jak i zdjęcia potrafią zrobić wrażenie. Ścieżka dźwiękowa
idealnie wkomponowuje się w sytuację na ekranie. Sceny dziejące się na arenie
kręcone były specjalnymi kamerami IMAX. Niestety zbyt wiele o wrażeniach Wam
powiedzieć nie mogę, ponieważ film oglądałem w zwykłym kinie. Nie mniej jednak
wierzę twórcom na słowo, że sceny te robią wrażenie na widzu.
Podsumowując. „Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia” to
naprawdę porządny, dobrze zrealizowany film. Być może posiada zbyt długie wprowadzenie
w stosunku do akcji dziejącej się na arenie. Nie mniej jednak mi podobał się
ten zabieg. Dzięki temu widz może lepiej poznać historię, zamiast skupiać się
tylko i wyłącznie na wzajemnym eliminowaniu się uczestników igrzysk. To co nie
przypadło mi do gustu, to zakończenie. Jest to swoisty cliffhanger. Z drugiej
strony zabieg ten spowodował, że już nie mogę doczekać się kontynuacji. Bardzo
podobał mi się za to klimat tej części, który jest o wiele poważniejszy w
porównaniu z poprzednią częścią. Nadaje on wrażenia prawdziwej beznadziejności
w jakiej znajdują się bohaterowie. Mam ogromną nadzieję, że w naszym prawdziwym
świecie nigdy nie dojdzie do takich wydarzeń, jakie prezentują nam „Igrzyska
Śmierci”.
Ja uwielbiam "Igrzyska", zarówno te książkowe, jak i filmowe. Mnie druga część podobała się bardzo - chyba najbardziej ta powaga, o której wspomniałeś :) I ja też nie mogę doczekać się kolejnego filmu!
OdpowiedzUsuń