niedziela, 29 czerwca 2014

Eksplozje do potęgi czwartej - "Transformers: Wiek Zagłady".

Michael Bay nie potrafi dotrzymywać słowa. Po nakręcenia trzeciej części trylogii "Transformers" zaczekał się, iż jest to jego koniec przygody z tą serią. Wystarczyła jednak odpowiednia suma pieniędzy na jego "nisko" budżetowe "Pain & Gain" aby reżyser zmienił zdanie. Tłumaczył się tym, że nikt tak jak on nie "czuje" tej serii i, że chce stworzyć przynajmniej podwaliny pod następną, kasową trylogię. Bay zarzekał się również, że w części czwartej dostaniemy coś zupełnie innego. Że seria wskoczy na kolejny, wyższy poziom. W pewnym sensie spełniły się jego obietnice. "Transformers: Wiek Zagłady" to kolejny, bardziej zaawansowany poziom... ogłupiania widza.

Od wydarzeń z poprzedniej części minęło mniej więcej pięć lat. Po destrukcji Chicago rząd Stanów Zjednoczonych zerwał sojusz z Autobotami i rozpoczął nagonkę na wszystkich przedstawicieli planety Cybertron. W międzyczasie grupa naukowców na czele z Jushuą Joycem (Stanley Tucci) rozgryzła "kod DNA" transformerów. Odkryli, iż metal z którego stworzone są roboty, tzw. transformium,  można bardzo swobodnie programować i modyfikować. Doprowadziło to do zaplanowania masowej produkcji transformerów przez firmę Joyce’a. Produkcja jak wiadomo wymaga surowców i tutaj na scenie pojawia się Lockdown. Transformer, łowca innych robotów, o którym tak naprawdę niewiele wiadomo, prócz tego że współpracuje zarówno z ludźmi, jak i z tajemniczymi stwórcami z kosmosu. Brzmi to nawet rozsądnie, gdyby nie jeden aspekt - ludzie.


Bay znowu zbyt wiele czasu ekranowego poświęca cholernie naiwnej, momentami żałosnej wręcz historii ludzkich bohaterów. Tak, tak. Znowu pojawia się rodzina (i jej problemy), która zupełnie niepotrzebnie miesza się w sprawy robotów. Sam Witwicky i spółka zastąpieni zostają Cadem Yeagerem (Mark Wahlberg), jego nastoletnią córką Tessą (Nicola Peltz) i jej chłoptasiem Shanem (Jack Reynor), kierowcą wyścigowym sponsorowanym przez Red Bull.

Cade to samozwańczy, przypakowany inżynier - wynalazca, który zupełnie przypadkowo kupuje starą ciężarówkę, w celu naprawienia jej i sprzedania aby otrzymać fundusze na studia córki. Jak łatwo się domyślić ciężarówką tą jest sam Optimus Prime (genialny jak zawsze Peter Cullen). Córeczka pojawia się w filmie tylko po to aby ładnie wyglądać i hasać czy to po farmie, czy wśród wybuchów, w króciutkich jeansowych shortach, opiętej bluzce i butach na koturnach. Byłbym zapomniał, jest też od rozpaczliwego wołania co chwilę swojego ojca o pomoc. Jej chłopak to zapychacz w sumie nawet nie drugiego, a trzeciego planu. Typek strasznie bezpłciowy, bez jakiejkolwiek charyzmy. Miał być chyba przeciwieństwem ojca, ale coś tu poszło nie tak. Cały ten aktorski tartak ratuje Stanley Tucci. On chyba jako jedyny ma świadomość w jakiej produkcji występuje i bawi się swoją postacią doskonale.


"Wiek Zagłady" to niestety przerost formy nad treścią. Wystarczyłoby kilka fabularnych modyfikacji i obraz stałby na lepszym, mniej ogłupiającym widza poziomie. Film jest miejscami strasznie nielogiczny i naiwny. Bay zdecydowanie przesadził z ilością wątków, zamiast skupić się na jednej najciekawsze historii. Skutkuje to tym, że ta trwająca 165 minut produkcja staje się w pewnym momencie nużąca. Wyobraźcie sobie polowanie na Transformery w nieco poważniejszym, mroczniejszym tonie z minimalnym udziałem ludzi. To by było coś! Prawda? Reżyser znowu nam naobiecywał i znowu nie dotrzymał słowa. Zrezygnował z masowej ilości głupkowatego humoru na rzecz drewnianych one-linearów.

Bay zmarnował kolejną szansę zrobienia świetnego filmu o robotach. "Wiek Zagłady" to strasznie niewykorzystany potencjał. Dinoboty, a w szczególności Grimlock, którym reklamowano film w każdym materiale wideo, pojawia się dosłownie ma kilka minut. Cóż za rozczarowanie! Liczba Autobotów została nieco uszczuplona w celu lepszego przedstawienia postaci. Z tym, że dostaliśmy jakieś parodie robotów. Spasiony transformer weteran z Wietnamu imieniem Hound (John Goodman), transformer samuraj Drift (Ken Watanabe) sypiący na lewo i prawo samurajskimi mądrościami i transformer buntownik Crosshairs (John DiMaggio). Nie tędy droga. Na dodatek roboty posiadają w moim odczuciu zbyt ludzkie twarze, zupełnie nie pasujące do koncepcji jaką prezentują Optimus Prime i Bumblebee.



Oczywiście film posiada też jakieś plusy. Zdecydowanie należą do nich efekty specjalne, które stoją na bardzo wysokim poziomie. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Steve’a Jablonsky’ego również idealnie wkomponowuje się w wydarzenia przedstawione na ekranie. Niestety to zbyt mało by nazwać „Wiek Zagłady” filmem udanym. Michael Bay to rzemieślnik, żaden z niego artysta i tym filmem udowadnia to doskonale. Nowe Transformery to film dopieszczony pod względem technicznym, jednak strasznie kulejącym fabularnie. Gdy przymkniemy oko na te niedociągnięcia i damy ponieść się efektom specjalnym, to myślę, że wyciągniemy z niego jakąś frajdę. Dodajmy do tego kubełek popcornu, zimną Coca-Colę i mamy zabawę na prawie 3 godziny. Ja niestety czuję lekki niedosyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz