Michael
Bay nie potrafi dotrzymywać słowa. Po nakręcenia trzeciej części trylogii
"Transformers" zaczekał się, iż jest to jego koniec przygody z tą
serią. Wystarczyła jednak odpowiednia suma pieniędzy na jego "nisko"
budżetowe "Pain & Gain" aby reżyser zmienił zdanie. Tłumaczył się
tym, że nikt tak jak on nie "czuje" tej serii i, że chce stworzyć
przynajmniej podwaliny pod następną, kasową trylogię. Bay zarzekał się również,
że w części czwartej dostaniemy coś zupełnie innego. Że seria wskoczy na
kolejny, wyższy poziom. W pewnym sensie spełniły się jego obietnice.
"Transformers: Wiek Zagłady" to kolejny, bardziej zaawansowany
poziom... ogłupiania widza.
Od
wydarzeń z poprzedniej części minęło mniej więcej pięć lat. Po destrukcji
Chicago rząd Stanów Zjednoczonych zerwał sojusz z Autobotami i rozpoczął
nagonkę na wszystkich przedstawicieli planety Cybertron. W międzyczasie grupa
naukowców na czele z Jushuą Joycem (Stanley Tucci) rozgryzła "kod
DNA" transformerów. Odkryli, iż metal z którego stworzone są roboty, tzw.
transformium, można bardzo swobodnie
programować i modyfikować. Doprowadziło to do zaplanowania masowej produkcji
transformerów przez firmę Joyce’a. Produkcja jak wiadomo wymaga surowców i
tutaj na scenie pojawia się Lockdown. Transformer, łowca innych robotów, o
którym tak naprawdę niewiele wiadomo, prócz tego że współpracuje zarówno z
ludźmi, jak i z tajemniczymi stwórcami z kosmosu. Brzmi to nawet rozsądnie,
gdyby nie jeden aspekt - ludzie.
Bay
znowu zbyt wiele czasu ekranowego poświęca cholernie naiwnej, momentami
żałosnej wręcz historii ludzkich bohaterów. Tak, tak. Znowu pojawia się rodzina
(i jej problemy), która zupełnie niepotrzebnie miesza się w sprawy robotów. Sam
Witwicky i spółka zastąpieni zostają Cadem Yeagerem (Mark Wahlberg), jego
nastoletnią córką Tessą (Nicola Peltz) i jej chłoptasiem Shanem (Jack Reynor),
kierowcą wyścigowym sponsorowanym przez Red Bull.
Cade
to samozwańczy, przypakowany inżynier - wynalazca, który zupełnie przypadkowo
kupuje starą ciężarówkę, w celu naprawienia jej i sprzedania aby otrzymać
fundusze na studia córki. Jak łatwo się domyślić ciężarówką tą jest sam Optimus
Prime (genialny jak zawsze Peter Cullen). Córeczka pojawia się w filmie tylko
po to aby ładnie wyglądać i hasać czy to po farmie, czy wśród wybuchów, w
króciutkich jeansowych shortach, opiętej bluzce i butach na koturnach. Byłbym
zapomniał, jest też od rozpaczliwego wołania co chwilę swojego ojca o pomoc.
Jej chłopak to zapychacz w sumie nawet nie drugiego, a trzeciego planu. Typek strasznie
bezpłciowy, bez jakiejkolwiek charyzmy. Miał być chyba przeciwieństwem ojca,
ale coś tu poszło nie tak. Cały ten aktorski tartak ratuje Stanley Tucci. On
chyba jako jedyny ma świadomość w jakiej produkcji występuje i bawi się swoją
postacią doskonale.
"Wiek
Zagłady" to niestety przerost formy nad treścią. Wystarczyłoby kilka
fabularnych modyfikacji i obraz stałby na lepszym, mniej ogłupiającym widza
poziomie. Film jest miejscami strasznie nielogiczny i naiwny. Bay zdecydowanie
przesadził z ilością wątków, zamiast skupić się na jednej najciekawsze
historii. Skutkuje to tym, że ta trwająca 165 minut produkcja staje się w
pewnym momencie nużąca. Wyobraźcie sobie polowanie na Transformery w nieco
poważniejszym, mroczniejszym tonie z minimalnym udziałem ludzi. To by było coś!
Prawda? Reżyser znowu nam naobiecywał i znowu nie dotrzymał słowa. Zrezygnował
z masowej ilości głupkowatego humoru na rzecz drewnianych one-linearów.
Bay
zmarnował kolejną szansę zrobienia świetnego filmu o robotach. "Wiek
Zagłady" to strasznie niewykorzystany potencjał. Dinoboty, a w
szczególności Grimlock, którym reklamowano film w każdym materiale wideo,
pojawia się dosłownie ma kilka minut. Cóż za rozczarowanie! Liczba Autobotów
została nieco uszczuplona w celu lepszego przedstawienia postaci. Z tym, że
dostaliśmy jakieś parodie robotów. Spasiony transformer weteran z Wietnamu
imieniem Hound (John Goodman), transformer samuraj Drift (Ken Watanabe) sypiący
na lewo i prawo samurajskimi mądrościami i transformer buntownik Crosshairs (John
DiMaggio). Nie tędy droga. Na dodatek roboty posiadają w moim odczuciu zbyt
ludzkie twarze, zupełnie nie pasujące do koncepcji jaką prezentują Optimus
Prime i Bumblebee.
Oczywiście
film posiada też jakieś plusy. Zdecydowanie należą do nich efekty specjalne,
które stoją na bardzo wysokim poziomie. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez
Steve’a Jablonsky’ego również idealnie wkomponowuje się w wydarzenia
przedstawione na ekranie. Niestety to zbyt mało by nazwać „Wiek Zagłady” filmem
udanym. Michael Bay to rzemieślnik, żaden z niego artysta i tym filmem
udowadnia to doskonale. Nowe Transformery to film dopieszczony pod względem
technicznym, jednak strasznie kulejącym fabularnie. Gdy przymkniemy oko na te
niedociągnięcia i damy ponieść się efektom specjalnym, to myślę, że wyciągniemy
z niego jakąś frajdę. Dodajmy do tego kubełek popcornu, zimną Coca-Colę i mamy
zabawę na prawie 3 godziny. Ja niestety czuję lekki niedosyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz