"Wojownicze Żółwie Ninja"
to marka rozpoznawalna na całym świecie. Nie ma w naszym kraju dzieciaka, który
wychowując się w latach 90-tych nie znałby tychże bohaterów. Są oni obok
"Motomyszy z Marsa", "Spider-Mana", czy "Batmana",
symbolem dzieciństwa dla wielu osób mających obecnie powyżej 25 lat. Serial
animowany, filmy fabularne, komiksy, figurki i cała masa innych gadżetów
zasypujących rynek, mówi sama za siebie. W tym roku, za sprawą producenta
Michaela Bay'a oraz reżysera Jonathana Liebesmana, dostajemy odświeżoną,
aktorską wersję przygód naszych zielonych ulubieńców.
Fabuła filmu nie jest czymś
oryginalnym i wybitnym. Mówiąc szczerze, to mnóstwo w niej podobieństw do
innych dzieł popkultury, takich jak “Batman Begins” czy “Amazing Spider-Man”.
Lecz powiedzmy sobie szczerze, czy w całym tym widowisku to ona jest najważniejsza?
Nie. To Żółwie “robią” ten film, a one wykreowane są naprawdę dobrze. Każdy z
zielonych bohaterów ma swoje uikatowe cechy charakteru oraz wyglądu. Tak więc
Leonardo jak na przywódcę przystało, jest najbardziej opanowany z całej
czwórki. Raphael to narwaniec, przypakowany typ Rambo, który najchętniej każdy
problem rozwiązałby silą. Donatello to geek, współczesne technologie nie mają
przed nim tajemnic. Michelangelo to z kolei typ luzaka, największy wielbiciel
pizzy, rzucający na lewo i prawo żarcikami. Wyszkoleni przez Mistrza Splintera
stają do walki z Klanem Stopy, którym dowodzi złowrogi Shredder. W całej tej
historii znalazło się miejsce na kilka zwrotów akcji oraz sporo efektownych
pościgów i pojedynków.
Scenarzyści prócz uwspółcześnienia
wyglądu i cech charakteru bohaterów, namieszali nieco w ich genezie. Jednakże
nie chciałbym tutaj o niej pisać w obawie przed potencjalnymi spoilerami. Nie
są to jednak aż tak dramatyczne zmiany. Wprowadzają wręcz nieco świeżości do
historii znanej przez miliony osób. Dzięki tym zmianom postać April O’Neil
(Megan Fox) wysuwa się na pierwszy plan i w sumie jest to niezłe zagranie. Czas
ekranowy jest bowiem w miarę równo rozdzielony pomiędzy wszystkich bohaterów.
“Wojownicze Żółwie Ninja” to film
zdecydowanie efektowny. Masa w nim CGI, szybkiej pracy kamery (co akurat nie
zawsze wypada najlepiej) oraz dużych pokładów humoru. Wiele osób narzeka na
coraz częstsze wykorzystywanie zbyt dużej ilości efektów specjalnych. Pytanie
tylko, czy ktoś z Was oczekuje kameralnego filmu, czy widowiska z pościgami i
pojedynkami w tle? Odpowiedź powinna być oczywista. Wyobrażacie sobie bohaterów
stworzonych za pomocą tradycyjnej charakteryzacji? Ja niestety nie. Nie po to
technologia poszła do przodu, byśmy oglądali gumowych bohaterów, ale to tylko
moje zdanie.
Mam wrażenie, że jestem jednym z
nielicznych osobników, broniących tej produkcji. "Wojownicze Żółwie
Ninja" nie są filmem wybitnym, to fakt. Jednak czego można spodziewać się
po opowieści o czterech zmutowanych, dwumetrowych żółwiach, szczurze robiącym
za sensei i gościu z metalowej odjechanej zbroi naszpikowanej ostrzami?
Poważnej, dramatycznej fabuły? Rozterek głównych bohaterów? Toż to wakacyjna
produkcja, mająca na celu bawić widza. I wiecie co? Ja bawiłem się dobrze.
Oczywiście, mogło być lepiej, mogło pojawić się więcej charakterystycznych
postaci. Jedak wierzę, że te zostawione są na (potwierdzony!) sequel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz