poniedziałek, 8 grudnia 2014

Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy! - "John Wick".

   Liam Neeson swoim występem w “Uprowadzonej” zapoczątkował pewien trend w Hollywood. Otóż do łask wytwórni filmowych powrócili aktorzy starsi wiekiem, sprawdzeni w kinie akcji. Coraz częściej zajmują oni miejsce zniewieściałych chłopaczków, którzy wzbudzają więcej politowania niż podziwu. W samym 2014 roku powstało kilka filmów z można powiedzieć weteranami kina akcji w rolach głównych. Chociażby “Non-Stop” z Neesonem, “Bez Litości” z Washingtonem, “72 Godziny” z Costnerem czy “November Man” Brosnanem. Filmy te, raz lepsze, raz gorsze, bezapelacyjnie stają się dla widzów dobrą, lekką odskocznią od kina bardziej dramatycznego, poważniejszego. Do tego coraz liczniejszego grona filmem “John Wick” dołączył właśnie Keanu Reeves, niezapomniany Neo z “Matrixa”, któremu w tym roku stuknęła pięćdziesiątka.

Bohaterem filmu, za który odpowiada para byłych kaskaderów (David Leitch oraz Chad Stahelski) jest tytułowy John Wick. Gość, który dopiero co został wdowcem próbującym uporządkować swoje życie i znaleźć sens na resztę dni swojej egzystencji. Promyk nadziei nadchodzi wraz z prezentem jaki otrzymał od swojej zmarłej żony. Chodzi o małego szczeniaczka rasy beagle, który daje bohaterowi odrobinę szczęścia i ukojenia w tych bolesnych dla niego dniach. W momencie, gdy bohater zaczął wychodzić na prostą, jego życie ponownie runęło w gruzach. Wszystko przez mało rozgarniętego syna bosa rosyjskiej mafii, który raz z kumplami kradnie Wickowi samochód, spuszcza mu łomot oraz bezlitośnie zabija jego psa. Wtedy to na jaw wychodzi mroczna przeszłość bohatera - najniebezpieczniejszego i najskuteczniejszego płatnego zabójcy jakiego zna mafijny światek. Wtedy John Wick (pseudonim Baba Jaga) postanawia pójść na wojenną ścieżkę ze swoimi oprawcami. Jak sugeruje slogan reklamujący tą produkcję - Będzie bolało!


I faktycznie, boli jak cholera, ale spokojnie, nie nas widzów, ale tych, którzy śmieli zadrzeć z bohaterem. Chociaż początek może być mylący, to film nie próbuje udawać jakiegoś ambitnego tworu, skupiającego się na psychice głównego protagonisty. “John Wick” przepełniony jest akcją i o to w tym filmie chodzi. Fantastyczne choreografie walk, hektolitry krwi, dziesiątki połamanych kości i setki świszczących kul to kwintesencja tego filmu. To przykład oldskulowego kina akcji, w którym bohater w pojedynkę rozprawia się z tabunami przeciwników zachowujących się jak mięso armatnie. W połączeniu z wpadającą w ucho, skoczną ścieżką dźwiękową, której perełką jest utwór “Kaleida - Think”, film staje się kompletnym kinem akcji, o jakim marzy każdy facet. Keanu Reeves to aktor, który nie grzeszy entuzjazmem w swoim aktorstwie oraz zbyt liczną gamą min i dlatego pasuje tu jak ulał. Rola małomównego zabójcy z groźnym spojrzeniem to w końcu dla niego żaden wysiłek. Na drugim planie natomiast, w roli przerysowanego czarnego charakteru króluje Michael Nyqvist. Balansuje on z gracją na granicy powagi i kiczu. Przyjemnym dla oka ozdobnikiem okazuje się być natomiast Adrianne Palicki, wcielająca się w Pannę Perkins, a spójną całość domykają dwaj panowie Willem Dafoe i Ian McShane.



“John Wick” to jedno z najprzyjemniejszych zaskoczeń tego roku. W dobie wysokobudżetowych ekranizacji komiksów i innych blockbusterów, dostaliśmy film z niesamowitym klimatem, świetną akcją oraz bohaterem, którego nie powstydziłoby się żadne wydawnictwo komiksowe. W świecie filmu jest jeszcze dużo miejsca na kino akcji, oby każda pozycja z tego gatunku trzymała poziom “Johna Wicka”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz