sobota, 15 listopada 2014

Tajemnice wszechświata według Nolana - "Interstellar".

Jestem maniakiem filmowym. Na filmy niektórych reżyserów czekam z utęsknieniem i śledzę każdego internetowego newsa. W przypadku najnowszego dzieła Christophera Nolana postanowiłem przyjąć inną, zupełnie nie pasującą do mojej osoby taktykę. Jako, że fabuła “Interstellar” od samego początku produkcji owiana byłą tajemnicą, ja postanowiłem nie szperać w sieci w poszukiwaniu choćby drobnego przecieku. Obejrzałem tylko pierwsze zwiastuny filmu i na tym moja wiedza się praktycznie zakończyła. Nie chciałem stworzyć w swojej głowie zbyt idealnego wyobrażenia tej produkcji, a potem się na niej nie daj Boże zawieść. Okazało się to być strzałem w dziesiątkę. Nie miałem przed seansem jakichkolwiek odgórnych wymagań. Zaś po wyjściu z kina, jeszcze długo nie mogłem pozbierać w sobie myśli.
                
 "Interstellar" to najambitniejszy film w karierze Nolana, co do tego nie ma jakichkolwiek wątpliwości. Podstawę pod wątek fabularny reżyser zaczerpnął z teorii amerykańskiego fizyka Kipa Thorne'a. Specjalisty od teorii względności i grawitacji. Obraz przedstawia nam niedaleką przyszłość, w której Ziemia została wyniszczona przez susze oraz wszelakiej maści choroby. Najbardziej odbiło się to na roślinności, czego następstwem są coraz większe braki pożywienia na naszej planecie. Ludzkość w pewnym sensie cofnęła się w rozwoju, uwagę skupiając na jak największej ilości plantacji poszczególnych roślin jadalnych. Prym wśród nich wiedzie kukurydza, która jako jedna z nielicznych opiera się występującym w środowisku chorobom. Jednym z przedstawicieli klasy rolniczej jest nasz główny bohater Cooper (Matthew McConaughey). Były astronautów,wdowiec wychowujący dwójkę dzieci, córkę Murph oraz syna Toma. W wyniku ogromnego zbiegu okoliczności Coop wraz z córką trafiają do tajnej placówki NASA, w której naukowcy od lat przygotowują się do misji mającej na celu ocalenie ludzkości. Bohater staje przed najtrudniejszą decyzją swojego życia. Musi stanąć przed wyborem, który zrani jego najbliższych, lecz może ocalić nasz świat. Podróż w kosmos, w okolice Saturna, gdzie znajduje się tunel czasoprzestrzenny, staje się spełnieniem marzeń, które jednocześnie łamie mu serce.


Trzeba to powiedzieć wprost. “Interstellar” pomimo ogromu teorii na jakiej bazuje, jest filmem mniej science, a bardziej fiction, U Nolana ogromną rolę odgrywają relacje międzyludzkie. To one, na tle spektakularnych wydarzeń jakie oglądamy na ekranie, stają się kluczowym elementem tej produkcji. Reżyser pomiędzy widowiskowe ujęcia kosmosu (oczywiście stworzone dzięki potędze grafiki komputerowej) wplata dialogi, potyczki słowne i wyniosłe monologi na temat ludzkiej egzystencji, przetrwaniu gatunku ludzkiego, sensu życia oraz o uczuciach, wśród których największą rolę odgrywa Miłość. Anne Hathaway, Michael Caine, Jessica Chastain czy Matt Damon sprawdzają się w takich rolach doskonale.



      Science-fiction w wykonaniu Nolana można zarzucić braki w logice wydarzeń, zbytnie uproszczenie niektórych elementów filmu, infantylność emocjonalną, paradoksy czasoprzestrzenne czy nawet zbyt pompatycznie brzmiące wypowiedzi bohaterów. To po części prawda. Jednak jednocześnie jest to jedna z najbardziej ambitnych, najodważniejszych produkcji filmowych ostatnich lat. Porusza tematykę, jakiej większość współczesnych twórców nie śmiałoby ruszać. I za to chwała Nolanowi. W połączeniu z symfoniczną ścieżką dźwiękową Hansa Zimmera, który w końcu stworzył coś, co nie brzmi jak autoplagiat oraz budzącą podziw, efektowną wizją kosmosu (wizualizacja czarnej dziury powstawała blisko rok) staje się produkcją nietuzinkową, mocno oddziałującą na widza. Taką, która po seansie pozostawia nas z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Taką, o której aż chce się dyskutować. Po seansie której sięgniemy do książek bądź internetu w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące nas pytania. A przede wszystkim taką, o której będziemy jeszcze długo pamiętać.


1 komentarz: