środa, 22 maja 2013

Star Trek Into Darkness! - "W ciemność. Star Trek".


    Nigdy nie byłem wielkim fanem Star Treka, w moim sercu od najmłodszych lat gościły Gwiezdne Wojny i to nimi się zachwycałem. Lecz nadszedł rok 2009, a wraz z nim premiera filmu Star Trek. Odpowiadał za niego niejaki J.J. Abrams, człowiek który dał światu jeden z najlepszych seriali ostatnich lat - Lost. Seria Star Trek kojarzyła mi się zawsze (być może mylnie) z marną podróbką Star Wars. Kiepskie efekty specjalne, mniejszy budżet, ogólnie tandeta. Lecz coś mnie w 2009 roku podkusiło i wybrałem się na Star Treka. Nawet sobie nie wyobrażacie jak się pozytywnie zaskoczyłem pierwszym trekiem w wykonaniu Abramsa! Jego wizja bardzo przypadła mi do gustu. J.J. Abrams wraz ze scenarzystami Alexem Kurzmanem oraz Roberto Orcim dokonali niemalże cudu odmieniając o 180 stopni oblicze Star Treka. Dawniej kojarzonego ze zdziwaczałymi nerdami przebranymi w śmieszne kostiumy.
Minęły 4 lata i do polskich kin lada chwila (31 maja) trafi kontynuacja hitu z 2009 roku – „Star Trek Into Darkness”, w naszych rodzimych kinach ochrzczona tytułem „W Ciemność Star Trek”. Nie wiem kto odpowiada za tłumaczenia co poniektórych tytułów ale to tłumaczenie jest co najmniej nieprzyjemne dla oka. Nie zdziwiłem się więc gdy grupa fanów starała się przemówić dystrybutorowi do rozsądku w celu zmiany tytułu na jakiś bardziej chwytliwy. Niestety bezskutecznie.

Za „Star Trek Into Darkness” ponownie odpowiada chwalony przeze mnie wcześniej J.J. Abrams. Od ostatniego filmu (bardzo dobre Super 8) tego jakże zdolnego reżysera minęły mniej więcej 2 lata, jest to wystarczająco długi okres czasu na nakręcenie oraz dopieszczenie filmu do granic możliwości. I to właśnie Abrams robi z najnowszym Star Trekiem. Film pod kątem audiowizualnym po prostu miażdży! Efekty specjalnie momentami wywołują opad szczęki. Rozmach niektórych scen po prostu przekracza ludzkie pojęcie! Ludzie z Industrial Light & Magic wykonali kawał wspaniałej roboty. Aż boję się pomyśleć jakie wrażenie film zrobiłby na mnie gdybym oglądał go w technologii IMAX. Udźwiękowienie filmu również robi niesamowite wrażenie. Za ścieżkę dźwiękową odpowiada stały współpracownik Abramsa – Michael Gaccino. Moim zdaniem spisał się wyśmienicie. Soundtrack jest idealnie stworzony pod to, co dzieje się na ekranie. Jest kilka zapadających w pamięci motywów muzycznych, jak na przykład główny motyw o jakże oryginalnej nazwie „Star Trek Main Theme”. Film kręcony był w formacie obrazu przeznaczonym dla kin IMAX, a następnie został przekonwertowany do 3D. Nie jestem zwolennikiem konwertowania filmów do tej technologii ale muszę przyznać jedno, 3D w tym filmie jest najlepsze jakie widziałem od czasu spektakularnego „Avatara” Jamesa Camerona! A uwierzcie mi, że parę filmów w tej technologii obejrzałem.
W kontynuacji powracają wszyscy znani i lubiani aktorzy którzy służyli na USS Enterprise. Mam tu na myśli chociażby Chrisa Pine’a, Zachary’ego Quinto, Zoe Saldana, Karla Urbana, Antona Yelchina oraz przezabawnego w swojej roli Simona Pegga. Ogromną siłą filmu jest właśnie humor, który idealnie wpasowany jest w epicką trzymającą w napięciu do samego końca historię. Dialogi są świetne, przemyślane, z dużą dawką wspomnianego przeze mnie humoru oraz z jeszcze większą dawką „ciętych ripost”. W tych ostatnich zdecydowanie przodują Pine oraz Quinto, grający odpowiednio Jamesa T. Kirka oraz Spocka.


Pytanie jak film wygląda pod kątem fabularnym? Zbytnio nie spoilerując. Otóż Federacja zostaje zaatakowana przez terrorystów, a konkretnie jednego osobnika, niejakiego Johna Harrisona granego przez Benedicta Cumberbatcha. Udaje mu się wysadzić w powietrze jeden z bardzo ważnych dla Federacji budynków. Następnie podstępem atakuje zebranych na naradzie głównodowodzących Floty Federacji, uśmiercając przy tym pewną postać, dodam tylko że bardzo ważną dla Kapitana Kirka. Ekipa we wraku helikoptera którego Harrison użył do ataku, odnajduje urządzenie dzięki któremu udaje im się ustalić lokalizację podstępnego terrorysty. Rządny zemsty Kirk wyrusza w pogoń za Harrisonem. Podczas misji dostaje rozkaz użycia torped dzięki którym w łatwy sposób mógłby unicestwić swojego przeciwnika. Jednak coś, a raczej ktoś odciąga go od tej decyzji, a jak to wpłynie na dalszą fabułę filmu to już lepiej sprawdźcie sami w kinie. Gwarantuję wam, że podczas seansu kilkukrotnie czekają was spore zaskoczenia związane właśnie z fabułą filmu.
Pokrótce wypadałoby powiedzieć coś o głównym czarnym charakterze, granym przez Cumberbatcha. Jak się okazuje, jest to człowiek związany przeszłością z Federacją. Jednoosobowy oddział specjalny. Genetycznie zmodyfikowana maszyna do zabijania. Jest silniejszy, szybszy, bardziej wytrzymały niż przeciętny człowiek, a jego krew powoduje bardzo ciekawy efekt którego zdradzić wam niestety nie mogę. Cumberbatch w swojej roli jest fantastyczny, mroczny, przebiegły. Idealnie operuje swoim wspaniale brzmiącym niskim głosem. Potrafi wzbudzić w swoim przeciwniku, a nawet w oglądającej film osobie niewyobrażalny strach, lęk przed tym do czego grana przez niego postać jest zdolna. Naprawdę należą mu się oklaski za tak zagraną rolę. Pytanie tylko kim tak naprawdę jest John Harrison i czym kieruje się w swoich działaniach?


Pora na podsumowanie. Na nowego Star Treka czekałem z wypiekami na twarzy i nie zawiodłem się. Dostałem to czego się po nim spodziewałem. Epicką pełną rozmachu, wartkiej akcji przygodę, która okraszona jest naprawdę bardzo dobrą, trzymającą w napięciu i zaskakującą fabułą. W tym filmie nie wiadomo do końca, kto tak naprawdę stoi po dobrej stronie i kieruje się odpowiednimi motywami. Gwarantuję wam nieco ponad 2 godziny świetnej zabawy w najlepszej możliwej jakości! Polecam! 9/10!
PS. Jeśli J.J Abrams obierze podobny kierunek przy kręceniu VII epizodu Star Wars, to ja już nie mogę się doczekać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz