wtorek, 16 lipca 2013

Epickie polowanie na Kaiju - "Pacific Rim".

   Kiedy byłem małym chłopcem jedną z moich ulubionych rozrywek było oglądanie filmów na kasetach VHS (pamiętacie te czasy?). W wypożyczalniach video królowały w tamtym okresie takie hity jak kreskówkowe „Transformers”, japońska „Godzilla”, wszelakie produkcje Disneya w tym „101 Dalmatyńczyków” na czele i wiele innych. W TV leciał „Generał Daimos”, „Kapitan Jastrząb” itd. W najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie, że doczekam się czasów, kiedy dane mi będzie obejrzeć na ekranie kina pojedynki potężnych mechów z przerażającymi kreaturami, przy których moja ulubiona Godzilla wygląda jak mała jaszczurka. Kiedy pierwszy raz przeczytałem wiadomość o planach na taki film, po prostu nie mogłem w to uwierzyć. Moje marzenia z dzieciństwa miały się ziścić! Czekałem niecierpliwie, śledziłem każdego newsa na temat produkcji. Każde zdjęcie wzbudzało coraz to większe zainteresowanie. Potrafiłem siedzieć do później nocy, żeby tylko jak najszybciej zobaczyć pierwszy trailer zapowiadający ten film. Zrobił on na mnie wtedy niesamowite wrażenie, a każdy następny był coraz to bardziej spektakularny. W końcu! Doczekałem się! Moje marzenia się spełniły! Obejrzałem "Pacific Rim" w kinie IMAX, pod względem audio-wizualnym najpotężniejszy film tych wakacji. Ba, śmiem twierdzić, że całego roku!


No dobrze ale po kolei, przytoczę wam w skrócie o czym opowiada film. Wydawać by się mogło, że jeśli Ziemię mają zaatakować kosmici czy inne monstra, to atak tak logicznie myśląc, nastąpi z przestrzeni kosmicznej. Otóż nie, ktoś tu był sprytniejszy i zakradł się na Ziemię po cichutki z głębin oceanów. Konkretniej z ogromnego portalu znajdującego się na dnie oceanu. Jak się okazuje portal ten łączy dwa różnie światy, a ochoczo przełażą przez niego ogromne istoty zwane Kaiju (jap. Potwór). Są one mniej więcej wielkości sporego kilkudziesięcio piętrowego budynku i mają ogromną ochotę zniszczyć wszystko co się rusza na naszej planecie. Ludzkość do walki z Kaiju wysyła przeogromne roboty zwane Jaeger (niem. Myśliwy/Łowca). Sterowane są przez dwóch pilotów, którzy za pomocą ultranowoczesnej technologii łączą swoje umysły i wymieniają się swoimi wspomnieniami. Dzięki temu mogą wspólnie kontrolować potężne maszyny. Każdy z pilotów kontroluje Jeagera za pomocą jednej półkuli swojego mózgu. Jednym z pilotów jest nasz główny bohater. Człowiek, który po odniesieniu porażki w jednej z walk, usuwa się w cień, aż do momentu kiedy staje przed wyborem. Walczyć za ludzkość jako pilot, jako żołnierz, czy zginąć uciekając przed przeszłością. Wiadomo który z wariantów wybrał.


Jak to w takich produkcjach bywa, fabuła przeważnie schodzi na drugi plan, a główną rolę odgrywają efekty specjalne. Nic bardziej mylnego. „Pacific Rim” pomimo swojego ogromnego rozmachu i budżetu na niego przeznaczonego, pod względem fabularnym prezentuje się naprawdę porządnie. Nie jest to oczywiście historia na miarę mega poważnego kina (niezależnego). Pomimo tego wszystko trzyma się kupy i wydaje się być logiczne w takim stopniu, że widz nie czuje się, że jest robiony w bambuko przez scenarzystę i reżysera. Są jakieś małe niejasności ale no proszę Was, to kino rozrywkowe! Ono ma cieszyć oko, a nie doprowadzać nas do rozmyślań nad ludzką egzystencją! O właśnie, reżyser. Guillermo del Toro to facet który ma naprawdę ogromną wyobraźnię. Trzeba mieć łeb nie od parady aby stworzyć cały zarys świata, historię, nadzorować projekty postaci, robotów, potworów, scenografię. Del Toro postarał się, aby cały sztab ludzi jak najlepiej wykonał swoją robotę. A efekt ich pracy jest naprawdę oszałamiający.


Pod względem technicznym „Paficic Rim” to majstersztyk. Podczas seansu czuć, że każdy dolar przeznaczony na tą produkcję, naprawdę się opłacił. Efekty specjalne po prostu miażdżą, są niczym orgazm dla ludzkich zmysłów. Dopieszczone do granicy możliwości. Co mi się bardzo podobało to fakt iż nie opierają się one tylko i wyłącznie na setkach wybuchów. Są doskonale przemyślane, nie są monotonne, za to są bardzo zróżnicowane. Projekty Kaiju oraz Jeagerów są niesamowite, nacechowane oszałamiającą liczbą małych detali. To naprawdę robi kolosalne wrażenie, jak dużo pracy twórcy włożyli w stworzenie tego wszystkiego. Muzyka stworzona przez Ramina Djawadi w pełni oddaje klimat tej produkcji, idealnie się w nią wpasowując.


Pod względem aktorskim produkcja stoi na naprawdę dobrym poziomie, jedyną postacią której gra lekko mnie drażniła jest Japonka Mako grana przez Rinko Kikuchi. Charlie Hunnam myślę, że bardzo solidnie wywiązał się z głównej roli. Za to Idris Elba, Charlie Day, Burn Gorman i Ron Perlman to klasa sama w sobie. Elba pełen jest charyzmy. Day i Gorman tworzą świetny duet szalonych naukowców. Natomiast Perlman nawet w roli stojącego drzewa spisałby się doskonale. Nic więcej nie trzeba dodawać. Bardzo podoba mi się to, że Del Toro w głównych rolach nie obsadził jakiś znanych nazwisk, tylko osoby mniej znane szerszej publiczności.


Krótko podsumowując. „Pacific Rim” to produkcja niezwykle udana. Jeden z najlepszych filmów tego lata. Film który ma i elementy patosu i sporą dawkę humoru. Do tego wizualnie jest to jedna z najlepszych produkcji ostatnich lat. Hołd jaki del Toro składa gatunkowi kaiju-eiga (tzw. monster movie). Jest to cudowne spełnienie marzeń ogromnej liczby facetów, którzy za małolata marzyli o filmie z robotami i potworami. Myślę, że płeć piękna również znajdzie w nim coś dla siebie. Mi film podobał się szalenie i pewnie na jednym seansie w kinie się nie skończy. Tak epickiej historii już dawno nie oglądaliście. Gorąco polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz