piątek, 19 lipca 2013

Jak Leonidas uratował Amerykę - "Olimp w ogniu".

   Mike Banning (Gerard Butler), były komandos, członek Secret Service. Przez pewien czas osobisty ochroniarz samego prezydenta Stanów Zjednoczonych (Aaron Eckhart). Profesjonalista w pełnej krasie. Był to mroźny zimowy wieczór, para prezydencka wybierała się na kolację charytatywną do pewnego „nadzianego” ważniaka. Mogłoby się wydawać, że będzie to dzień jak co dzień. Jednak nie, konwój z prezydentem i jego kochającą żoną ulega wypadkowi na moście. Samochód pierwszej pary USA rozbija barierkę i zawisa na krawędzi, tuż nad przepaścią. Dzielny Mike w ostatniej chwili ratuje głowę państwa, niestety pierwsza dama spada wraz z samochodem w przepaść. Wszystkiemu przygląda się młody syn prezydenta. Mija 18 miesięcy. Mike próbuje wieść normalne życie, jednakże praca za biurkiem mu nie służy. Facet potrzebuje adrenaliny, w końcu to jego żywioł. Tak, dobrze się domyślacie. Nasz bohater dostanie jej w nadmiarze. A przy okazji zrobi sobie kuku tu i ówdzie. Bo to w końcu kino akcji, prawda?


Pokrótce o fabule. W stolicy dojść ma do spotkania prezydenta USA z premierem Korei Południowej, która zagrożona jest ze strony Korei Północnej. W tym samym czasie w strefie powietrznej Waszyngtonu pojawia się niezidentyfikowany samolot, który niespodziewanie rozpoczyna atak na Biały Dom. Nagle większość skośnookich przechodniów/turystów zamienia się w szalonych terrorystów, którzy za pomocą karabinów, granatów, RPG i tym podobnego sprzętu opanowują miejsce swojego ataku. Biały Dom! Najlepiej strzeżony budynek na świecie! Do tego agenci Secret Service padają jak muchy. Pchają się pod lufy karabinów jak mięso armatnie. O zgrozo, toż to jedna z najlepiej wyszkolonych jednostek Stanów Zjednoczonych! Coś tu jest nie tak! Do tego dochodzą przerażająco straszne efekty specjalne w postaci komputerowo wygenerowanych samolotów, helikopterów. Śmieciarki zmieniające się w stanowiska skośnookich terrorystów. To jest dosłownie jakaś parodia kina akcji. Myślę, że produkcje klasy B mogą poszczycić się lepszymi efektami specjalnymi niż ten film.


Na całe szczęście ta żenada trwa „tylko” 40 minut dwugodzinnego filmu. Dłużej bym chyba nie wytrzymał. No dobrze, Biały Dom został zdobyty przez kitajców, pora wiec, żeby do akcji wkroczył nasz dzielny Mike Banning. Prezydent wraz z Sekretarzem Obrony (Melissa Leo) i innymi ważnymi osobistościami przetrzymywani są w bunkrze „najlepiej strzeżonego budynku na świecie”. W międzyczasie władzę w państwie pod nieobecność prezydenta przejmuje niejaki Marszałek Trumbull (Morgan Freeman). Jest to chyba jedyna trzeźwo myśląca postać w tym filmie. Aaron Eckhart przez cały seans próbuje, sili się z całych sił, żeby wypaść dobrze jako wkurzony swoją bezsilnością prezydent. Wygląda to nieco kominie, ponieważ aktor robią ciągle jedną „groźną” minę. Gerard Butler ze swoim charakterystycznym grymasem na twarzy, przemierza korytarze siedziby prezydenckiej, eliminując po drodze zastępy przeciwników. Zły kitajec Kang (Rick Yune) ma naprawdę niecny plan. Próbuje doprowadzić do zniszczenia większości powierzchni Stanów Zjednoczonych, za pomocą broni nuklearnej. I wiecie co? Przez moment miałem nadzieję, przynajmniej zrobiłoby się ciekawie. Rozpętałoby to wojnę nuklearną i mielibyśmy super materiał na kontynuację.


Jak już wspomniałem wcześniej, pod względem technicznym film nie odbiega produkcjom klasy B. Tu nawet wybuchy wyglądają tak sztucznie, jak w produkcjach rodem z Bollywood. Aktorsko film też nie stoi na zbyt wysokim poziomie. Szczególnie drażniła mnie postać Sekretarz Obrony grana przez Melisse Leo. Mówiąc szczerze to była ona bardziej męska, a nawet odważna, niż niejeden facet zamknięty w bunkrze wraz z terrorystami. Podczas seansu miałem nieodparte wrażenie, że oglądam kolejną część Szklanej Pułapki. Tyle, że brakowało mi klimatu tamtej serii, a bardziej pierwszych trzech części które trzymały wysoki poziom.


Podszedłem do „Olimpu w Ogniu” jako do produkcji w stylu przełomu lat 80 i 90. Jak do prawdziwego męskiego kina akcji. Z potem, krwią i łzami w tle. Po części właśnie taki film dostałem. Jednak cały jego urok popsuła mi pierwsza połowa filmu. Jeśli miałbym patrzeć tylko na tę drugą, to mógłbym Wam ten film szczerze polecić jako dobre kino akcji. Jednak film należy oceniać jako całość, a nie tylko wybrane momenty. Jako ogół, nie wypada on niestety zbyt okazale. W ostatnim czasie w kinach czy na dvd/bluray pojawiły się o wiele lepsze produkcje z tego gatunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz