Danny Boyle, człowiek odpowiedzialny za
takie filmy jak kultowy „Trainspotting”, „28 dni później”, nagrodzonego wieloma oscarami
„Slumdog, Milioner z ulicy”, czy bardzo dobre „127 godzin”, zaprasza widzów na
seans pełen zagadek i niejasności. Zaprasza nas do świata hipnozy, pokazuje jak
wiele można dzięki niej zdziałać. Nie potrzeba bowiem sztabu ludzi aby solidnie
namącić w życiu wielu osób. Wystarczy kogoś zahipnotyzować i wpoić mu pewne
kwestie. I po części właśnie o takiej sytuacji opowiada nam jego nowy film
„Trans”
Simon (James McAvoy) jest pracownikiem
domu akcyjnego. Podczas jednej z aukcji w której bierze udział dochodzi do
napadu. Grupa złodziei próbuje skraść obraz warty ponad 20 milionów funtów -
„Czarownice w powietrzu” Goi. Jednakże sprytny Simon szybko zabiera obraz na
zaplecze i udaje mu się w ten sposób drogocenne dzieło sztuki ukryć. Tylko
gdzie? Na to pytanie nasz bohater będzie próbował odpowiedzieć sobie przez
większą część nowego filmu Boyle’a. A jest to skutkiem tego, iż Simon nie jest tak
grzeczny na jakiego wygląda. Jest on bowiem jednym z członków ekipy
odpowiedzialnej za wtargnięcie na aukcję i próbę kradzieży obrazu. Niestety nie
wiedzieć czemu, podczas wcześniej ustawionej sceny w której mózg operacji
Franck (Vincent Cassel) próbuje odebrać mu dzieło sztuki, Simon razi go
paralizatorem co jest niestety mało skuteczne. Efektem tego „bohaterstwa” jest
solidny cios w głowę, który powoduje utratę pamięci głównego bohatera. Od tego
właśnie momentu zaczyna robić się naprawdę ciekawie. W tym filmie nic bowiem
nie dzieje się bez powodu. Nic nie jest takie proste, na jakie może się wydawać
na pierwszy rzut oka.
Simon jest hazardzistą, ma potężne długi
których nie jest w stanie spłacić. Postanawia się wykiwać swoich kompanów i
zagarnąć drogocenny obraz tylko dla siebie. Byłoby to idealne rozwiązanie na
spłatę ogromnych długów i dogodne życie. Problemy życiowe naszego hazardzisty
tłumaczą tą bohaterską próbę obezwładnienia szefa gangu. Ale czy aby na pewno
Simon chce ukraść obraz dla siebie? Problem w tym, że w wyniku wcześniej
wspomnianego uderzenia biedak traci pamięć i sam już nie wie jaki jest motyw
tej kradzieży. Budzi się w szpitalu z obandażowaną głową. Zostaje okrzyknięty
bohaterem, za próbę powstrzymania bandziorów. Po wyjściu ze szpitala zgłaszają
się do niego jego „koledzy”. Chcą aby bohater przyniósł obraz, tak by mogli go
sprzedać, a następnie podzielić się pieniędzmi. Jako, że Simon nic nie pamięta,
to nie przebierający w środkach Franck postanawia go torturować. Jednak na
marne są te próby.
Do akcji wkracza niejaka Elizabeth Lamb.
Lekarz obeznana w hipnozie. Już po pierwsze sesji domyśla się, co tak naprawdę
próbuje sobie przypomnieć Simon. Łączy fakty zebrane w sieci i postanawia pomóc
głównemu bohaterowi. Spotyka się ze złodziejami i proponuje im współpracę. Ona
wydobędzie z niepamiętającego nic biedaka położenie obrazu, a oni podzielą się
z nią pieniędzmi. Jednakże Lamb to niezła spryciula. Wciąga w hipnozę
wszystkich członków gangu i postanawia wykorzystać ich słabości na swoją korzyść.
Tak, żeby zagarnąć całą zdobycz dla siebie.
Podczas sesji nasi bohaterowie przenoszą
się w przeróżne miejsca. Napięcie rośnie coraz bardziej. Postacie zaczynają być
coraz bardziej podejrzliwe. Przestają sobie ufać, jeśli można w ogóle mówić o
tym, że sobie kiedykolwiek ufały. Simon potrzebuje bezpieczeństwa, obawia się
iż zostanie zabity przez wspólników jak tylko wyjawi im położenie obrazu. Można
powiedzieć, że między trójką bohaterów, między Simonem, Elizabeth i Franckiem
wytwarza się trójkąt miłosny, pełny pożądania, pełny zazdrości. Na pierwszy
rzut oka przypomina to nieco „Incepcję”, jednakże jest to tylko mylne
złudzenie. Tutaj aż czuć na własnej skórze napięcie między bohaterami, w filmie
Nolana tego moim zdaniem zabrakło.
Boyle mistrzowsko posługuje się w tym
filmie ujęciami. Sceny odbywające się w zamkniętych nieco ponurych
pomieszczeniach, nadają obrazowi niesamowitego klimatu. Dodatkowo film
okraszony jest świetną ścieżką dźwiękową skomponowaną przez Ricka Smitha. Szczerze
polecam wam utwór (link pod recenzją) nagrany wraz z brytyjską piosenkarką
Emeli Sande pt. „Here It Comes”. Dodaje ona filmowi niesamowitego uroku.
Reżyser po mistrzowsku odkrywa przed
widzem coraz to nowsze fakty dotyczące bohaterów. W filmie jest wiele retrospekcji,
które przybliżają nas coraz bardziej do historii postaci. Przybliżają nas coraz
bardziej do prawdy, jaka kryje się pod osłoną kradzieży obrazu. Myślcie, że
zdradziłem Wam zbyt wiele fabuły pisząc tą recenzję? Grubo się mylicie. To
tylko zalążek tego co czeka Was w trakcie seansu. Scenarzyście wystarczająco
mocno zagmatwali fabułę, tak żebyście po seansie mogli sobie siąść i na
spokojnie próbować ogarnąć całość. W tym filmie każdy z bohaterów ma swoje dwa
oblicza. Dobre i złe. To wszystko miesza się ze sobą i po głębszej analizie
przeradza się w jedną całość. Jednakże, po seansie pozostaje mnóstwo pytań. Nie
chciałbym Wam nic więcej sugerować, więc pozostaje mi tylko polecić Wam ten
film. Naprawdę warto go obejrzeć w pełnym skupieniu. A wszystko to przez
krótkie: „Bring it to me”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz