niedziela, 27 października 2013

Fanatyczna matczyna miłość - "Carrie".

       
"Carrie" jest ekranizacją pierwszej powieści jaka wyszła spod pióra Stephena Kinga. Nie jest to pierwsze podejście do tej postaci, bowiem w latach wcześniejszych (1976 oraz 2002) można było obejrzeć dwie inne ekranizacje tej powieści. W ciągu każdego roku powstaje kilka produkcji na podstawie powieści czy opowiadań amerykańskiego pisarza, jednak tylko niewiele z nich okazuje się być perełkami. Chyba każdy z nas oglądał "Lśnienie" z genialnym Jackiem Nicholsonem, magiczną "Zieloną Milę" czy "Misery" z równie dobrą Kathy Betes. O arcydziele kinematografii czyli "Shawshank Redemption" nie wspomnę. Do jakiej więc grupy można zaliczyć tegoroczną "Carrie"? Z przykrością stwierdzam, iż bliżej jej do rozczarowań niż perełek.


       Film opowiada o losach tytułowej nastolatki. Mieszka ona z matką, która z całych sił stara się wychować swoją córkę na porządną chrześcijankę. Aż do przesady. Skutkuje to tym, że Carrie w oczach swoich rówieśników postrzegana jest jako dziwadło. Dziewczyna trzyma się na uboczu i nawet nie zamierza zbytnio się wychylać. Niestety nie ochrania jej to przed niezliczoną ilością drwin. Człowiekowi, który ogląda ten film, aż żal patrzeć na te wszystkie sytuacje. 

       Chloë Grace Moretz w głównej roli spisuje się naprawdę dobrze. Jest to zdecydowanie ścisła czołówka młodych aktorek rodem z Hollywood (nie mylić z gwiazdkami Disney'a). Aktorzy z drugiego planu wypełniają swoje role w należyty sposób. Jest jednak jedna postać, na której chciałbym się troszkę dłużej skupić. Mianowicie chodzi o matkę Carrie. 


       Kurde, ja już sam nie wiem co stoi za ogólną niechęcią do tej postaci. Z jednej strony naprawdę nie przepadam za Julianne Moore. Z drugiej strony zagrała swoją rolę wprost wyśmienicie. Dawno żadna postać w filmie nie drażniła mnie tak bardzo jak matka Carrie! Dawno nie czułem takich pokładów niechęci do jakiejkolwiek postaci. Zdecydowanie matka, chociaż jest postacią drugoplanową, to w moich oczach staje się najjaśniejszym punktem tego filmu. Zachodzę w głowę, jak Carrie tak długo pozwalała matce na manipulowanie jej życiem. A co do aktorki, to w tym momencie ciężko mi sobie wyobrazić kogoś innego, kto tak dosadnie zagrałby tę postać. Jednak z najgorszych filmowych matek jakie kiedykolwiek widziałem!

       Ogólnie rzecz biorąc film nie jest zły. Nie jest też wybitną produkcją. Ścieżka dźwiękowa dodaje ciekawego klimatu. Efekty specjalne są naprawdę dobre. Jednak czegoś tej produkcji brakuje, żebym zapamiętał ją na dłużej. Jest to całkiem dobra ekranizacja, która niestety momentami trąci gimnazjalnym, gówniarskim klimatem. Poleciłbym ją tylko fanom młodej  Chloë Grace Moretz oraz zagorzałym fanom Kinga. „Carrie” jest niestety w moich oczach filmem tylko i wyłącznie niezłym.

2 komentarze:

  1. Powiadasz, że poprzednia wersja carrie powstała w 1876 roku ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to jest jak się wprowadza tekst smartphonem jadąc pociągiem :P Dzięki za wyłapanie błędu :) Ale miło byłoby poczytać też komentarze odnośnie filmu i recenzji, a nie tylko błędów :)

    OdpowiedzUsuń