środa, 19 lutego 2014

Zimowa porażka - "Zimowa opowieść".

Czasami w świecie filmu dzieje się tak, że scenarzyści, którzy naprawdę rzetelnie wykonują swoją robotę, biorą się za coś za co prawdopodobnie nie powinni się brać. Jednym z takich przykładów może być nasz dzisiejszy (anty)bohater, Akiva Goldsman. Gość jest naprawdę niezłym scenarzystą. Ma na koncie takie produkcje jak „Piękny umysł” czy „Człowieka Ringu”. Coś mu jednak strzeliło do łba i postanowił wyreżyserować film. Nie byle jaki, bo oparty na znanej powieści „Zimowa opowieść” autorstwa Marka Helprina. Książka określana jest mianem jednej z najwspanialszych historii w literaturze amerykańskiej. Ujmującego i pięknego arcydzieła. Jak przy tych pochwałach wygląda wersja filmowa? Szkoda gadać...

„Zimowa opowieść" to historia dziejąca się w Nowym Jorku na przestrzeni ponad stu lat. To opowieść o cudach, przeplatających się losach i odwiecznej walce dobra ze złem. Historia opiera się na postaci Petera Lake’a (Colin Farrell), złodzieja doskonałego w swym fachu. Już na początku filmu dowiadujemy się, że chce go dorwać pewien nazwijmy to gang, pod dowództwem Pearly’ego Soamesa (Russel Crowe). Z opresji ratuje go latający koń. Następnie tenże koń „zachęca” bohatera do obrabowania pewnej posiadłości. Podczas rabunku Peter natyka się na chorującą na suchoty córkę właściciela Beverly (Jessica Brown Findlay) i… zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Co z tego, że on ma ze 40 lat, a ona wygląda na nastolatkę. Kochają się i już! Ogólnie cała fabuła stara się nam zasugerować to, że każdy ma w życiu do wykonania pewną misję. Nikt nie żyje na marne, a jeśli nie uda mu się spełnić przeznaczenia to może pozostać wśród żywych grubo ponad sto lat. Broń Boże nie krócej!


Ten film to niewypał. Akiva Goldsman powinien mieć masę koszmarów za to co sprezentował nam, widzom. Dawno nie widziałem tak niespójnego filmu. Tak absurdalnego filmu! W tej produkcji scenariusz nie trzyma się jakiejkolwiek kupy. Sprawia wrażenie jakby reżyser i scenarzysta w jednej osobie, na planie zdjęciowym, na kolanie, wprowadzał coraz to nowsze poprawki, które wnoszą więcej złego niż dobrego do zawartości scenariusza. Dialogi w tym filmie to porażka na całej linii. Zarówno one jak i historia zamiast wzbudzać zainteresowanie, wzbudzają coraz to większe zażenowanie. Takiej ilości absurdu nie widziałem już dawno. Wisienką na torcie jest dla mnie magiczny pies, który ukazuje się pod postacią białego konia ze skrzydłami, który potrafi latać, a na końcu okazuje się tak naprawdę być… Ja rozumiem, magia i te sprawy ale bez przesady.


Do listy niewypałów należy dopisać fatalnie dobraną obsadę. Osoba odpowiedzialna za casting powinna stracić prawa do wykonywania swojego zawodu. To, że Colin Farrell aktorem wybitnym nie jest, wiadomo od dawna. Podczas seansu miałem nieodparte wrażenie, że ten biedak sam nie wie w czym do cholery gra. Stroi takie miny jakby chciał uciec z planu zdjęciowego. On tutaj po prostu nie pasuje, a na domiar złego ekipa odpowiedzialna za charakteryzacje strzeliła mu tak fatalną fryzurę, że szkoda gadać. Bardzo lubię Russela Crowe’a ale to co zaprezentował w tym filmie to jakiś marny żart. Usilnie próbował stworzyć postać złą do szpiku kości, a wyszedł z tego kabaret. Kropkę nad „i” stawia WILL SMITH OBSADZONY W ROLI LUCYFERA! Poważnie?! Nie wiem czy się śmiać czy płakać. Tragedia. Jedynym plusem obsady jest młoda Brytyjka, Jessica Brown Findlay, która wypada naprawdę dobrze na tle całej reszty.


Jeśli już miałbym za coś pochwalić ten film to za ścieżkę dźwiękową Hansa Zimmera. Jest naprawdę niczego sobie i próbuje wprowadzić trochę klimatu. Tragiczna nie jest też scenografia, za to efekty specjalne pozostawiają wiele do życzenia. Jest rok 2014 a nie 1994, to do czegoś zobowiązuje. Charakteryzacja bohaterów też może być zaliczona do nielicznych plusów filmu, jeśli totalnie zapomnimy o lamerskiej fryzurze Farrela.


Film reklamowany jest hasłem: „To nie jest prawdziwa historia. To prawdziwa miłość”. Na litość boską to nie jest prawdziwie dobry film. On jest ledwo średni. Ja już w tym momencie wpisuję go sobie na listę niewypałów 2014 roku. Wam nie radzę wybierać się na niego do kina. Nie ważcie się też zabierać na niego swojej drugiej połówki, bowiem po seansie może Was oskarżyć o zbrodnię. Mam nadzieję, że Akiva Goldsman wyciągnie należyte wnioski z porażki na jaką zasługuje ta produkcja. Jestem totalnie rozczarowany!

1 komentarz:

  1. Co prawda, to prawda. Film im zupełnie nie wyszedł, a poleciałam do kina z chłopakiem pod wpływem magicznej książki. Cóż... oboje nie byliśmy zadowoleni. :(

    OdpowiedzUsuń