Czasami
w świecie filmu dzieje się tak, że scenarzyści, którzy naprawdę rzetelnie
wykonują swoją robotę, biorą się za coś za co prawdopodobnie nie powinni się
brać. Jednym z takich przykładów może być nasz dzisiejszy (anty)bohater, Akiva
Goldsman. Gość jest naprawdę niezłym scenarzystą. Ma na koncie takie produkcje
jak „Piękny umysł” czy „Człowieka Ringu”. Coś mu jednak strzeliło do łba i
postanowił wyreżyserować film. Nie byle jaki, bo oparty na znanej powieści „Zimowa
opowieść” autorstwa Marka Helprina. Książka określana jest mianem jednej z
najwspanialszych historii w literaturze amerykańskiej. Ujmującego i pięknego
arcydzieła. Jak przy tych pochwałach wygląda wersja filmowa? Szkoda gadać...
„Zimowa
opowieść" to historia dziejąca się w Nowym Jorku na przestrzeni ponad stu lat. To
opowieść o cudach, przeplatających się losach i odwiecznej walce dobra ze złem.
Historia opiera się na postaci Petera Lake’a (Colin Farrell), złodzieja
doskonałego w swym fachu. Już na początku filmu dowiadujemy się, że chce go
dorwać pewien nazwijmy to gang, pod dowództwem Pearly’ego Soamesa (Russel
Crowe). Z opresji ratuje go latający koń. Następnie tenże koń „zachęca”
bohatera do obrabowania pewnej posiadłości. Podczas rabunku Peter natyka się na
chorującą na suchoty córkę właściciela Beverly (Jessica Brown Findlay) i…
zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Co z tego, że on ma ze 40 lat, a
ona wygląda na nastolatkę. Kochają się i już! Ogólnie cała fabuła stara się nam
zasugerować to, że każdy ma w życiu do wykonania pewną misję. Nikt nie żyje na
marne, a jeśli nie uda mu się spełnić przeznaczenia to może pozostać wśród
żywych grubo ponad sto lat. Broń Boże nie krócej!
Ten
film to niewypał. Akiva Goldsman powinien mieć masę koszmarów za to co
sprezentował nam, widzom. Dawno nie widziałem tak niespójnego filmu. Tak
absurdalnego filmu! W tej produkcji scenariusz nie trzyma się jakiejkolwiek
kupy. Sprawia wrażenie jakby reżyser i scenarzysta w jednej osobie, na planie
zdjęciowym, na kolanie, wprowadzał coraz to nowsze poprawki, które wnoszą
więcej złego niż dobrego do zawartości scenariusza. Dialogi w tym filmie to
porażka na całej linii. Zarówno one jak i historia zamiast wzbudzać
zainteresowanie, wzbudzają coraz to większe zażenowanie. Takiej ilości absurdu
nie widziałem już dawno. Wisienką na torcie jest dla mnie magiczny pies, który
ukazuje się pod postacią białego konia ze skrzydłami, który potrafi latać, a na
końcu okazuje się tak naprawdę być… Ja rozumiem, magia i te sprawy ale bez
przesady.
Do
listy niewypałów należy dopisać fatalnie dobraną obsadę. Osoba odpowiedzialna
za casting powinna stracić prawa do wykonywania swojego zawodu. To, że Colin
Farrell aktorem wybitnym nie jest, wiadomo od dawna. Podczas seansu miałem
nieodparte wrażenie, że ten biedak sam nie wie w czym do cholery gra. Stroi
takie miny jakby chciał uciec z planu zdjęciowego. On tutaj po prostu nie
pasuje, a na domiar złego ekipa odpowiedzialna za charakteryzacje strzeliła mu
tak fatalną fryzurę, że szkoda gadać. Bardzo lubię Russela Crowe’a ale to co
zaprezentował w tym filmie to jakiś marny żart. Usilnie próbował stworzyć
postać złą do szpiku kości, a wyszedł z tego kabaret. Kropkę nad „i” stawia
WILL SMITH OBSADZONY W ROLI LUCYFERA! Poważnie?! Nie wiem czy się śmiać czy płakać.
Tragedia. Jedynym plusem obsady jest młoda Brytyjka, Jessica Brown Findlay,
która wypada naprawdę dobrze na tle całej reszty.
Jeśli
już miałbym za coś pochwalić ten film to za ścieżkę dźwiękową Hansa Zimmera.
Jest naprawdę niczego sobie i próbuje wprowadzić trochę klimatu. Tragiczna nie
jest też scenografia, za to efekty specjalne pozostawiają wiele do życzenia.
Jest rok 2014 a nie 1994, to do czegoś zobowiązuje. Charakteryzacja bohaterów też
może być zaliczona do nielicznych plusów filmu, jeśli totalnie zapomnimy o
lamerskiej fryzurze Farrela.
Film
reklamowany jest hasłem: „To nie jest prawdziwa historia. To prawdziwa miłość”.
Na litość boską to nie jest prawdziwie dobry film. On jest ledwo średni. Ja już
w tym momencie wpisuję go sobie na listę niewypałów 2014 roku. Wam nie radzę
wybierać się na niego do kina. Nie ważcie się też zabierać na niego swojej
drugiej połówki, bowiem po seansie może Was oskarżyć o zbrodnię. Mam nadzieję,
że Akiva Goldsman wyciągnie należyte wnioski z porażki na jaką zasługuje ta
produkcja. Jestem totalnie rozczarowany!
Co prawda, to prawda. Film im zupełnie nie wyszedł, a poleciałam do kina z chłopakiem pod wpływem magicznej książki. Cóż... oboje nie byliśmy zadowoleni. :(
OdpowiedzUsuń