W obecnych czasach
ekranizacje komiksów zawładnęły filmowymi boxoffice’ami. Produkcje te coraz
częściej stoją na bardzo wysokim poziomie. Zarówno aktorskim jak i
audiowizualnym. Idąc dalej tym tropem, mamy styczności z produkcjami, które
przekazują nam coraz to dojrzalsze historie. Nie opierają się one już tylko i
wyłącznie na efektowności scen akcji. Coraz głębiej sięgają do ludzkiej
psychiki. Ukazują nam wewnętrzne jak i zewnętrzne przemiany bohaterów. Właśnie
do takiego grona zaliczyć można produkcję „Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz”.
Zawsze miałem problem z tą postacią. Nie
ukrywam, że nigdy za nią zbytnio nie przepadałem. Może to kwestia tego, że w
pierwszym samodzielnym filmie, Kapitanowi brakowało według mnie charyzmy.
Ogólny wydźwięk tamtego filmu również miał na to wpływ. W „Avengers” natomiast,
postać Steve’a Rogersa (Chris Evans) nie potrafiła wybić się przed szereg.
Liderem Mścicieli był Iron Man (Robert Downey Jr.) i to on do spółki z Hulkiem (Mark
Rufallo) i Lokim (Tom Hiddlestone) skradli całe show. Nie ukrywam więc, że od
kontynuacji przygód Pierwszego Mściciela, oczekiwałem naprawdę wiele. I wiecie
co? Nie spodziewałem się, że ten film będzie aż tak dobry! Ba! To jeden z
najlepszych filmów poruszających komiksową tematykę.
Akcja „Zimowego Żołnierza” przeskakuje z
początku XX wieku do czasów obecnych. Organizacja S.H.I.E.L.D. przygotowuje się
do wcielenia w życie planu „WIZJA”. Projekt ten w znaczącym stopniu ma ułatwić
funkcjonowanie organizacji, co za tym idzie, ochronę społeczeństwa. Rogersa
prześladują myśli odnośnie odejścia z TARCZY. Czuje się on tylko pionkiem w
wielkiej układance Nicka Fury’ego (Samuel L. Jackson) oraz jego przełożonych. W
międzyczasie dochodzi do ataku na Fury’ego, Cap otrzymuje od Fury’ego
tajemniczy dysk z danymi TARCZY. Bohater przy pomocy Czarnej Wdowy (Scarlett
Johansson), próbuje dotrzeć do rozwiązania zagadki jaką jest tożsamość
napastnika, który zaatakował jego dowódcę. Wszystkie tropy kierują ich ku
postaci Zimowego Żołnierza. Jednakże jest on tylko czubkiem góry lodowej. To co
odkryją bohaterowie, przechodzi ich najśmielsze oczekiwania.
Bracia Anthony i Joe Russo stworzyli naprawdę
kapitalny film. Nie spodziewałem się, że to napiszę, ale w tej produkcji jest
wszystko czego można zapragnąć od ekranizacji komiksu. Świetnie wykreowane
postacie. Rewelacyjne choreografie walk, pościgi, strzelaniny. Efekty specjalne
zapierające dech w piersiach. Cud miód malina. Co dla mnie najważniejsze,
Kapitan Ameryka stał się postacią którą w końcu można polubić. Do tego dochodzi
Falcon (Anthony Mackie), postać wprowadzająca nieco humoru i świeżości w
szeregi bohaterów. To co on wyprawia przy użyciu swoich mechanicznych skrzydeł,
w głowie się nie mieści. Dostarcza nam, widzom naprawdę mnóstwo frajdy podczas
seansu. Jest i Czarna Wdowa, która tradycyjnie z gracją oraz lekkością,
rozprawia się z kolejnymi oddziałami przeciwnika.
„Zimowy Żołnierz” to audiowizualny
majstersztyk. Trwająca blisko 2 godziny 10 minut produkcja okraszona jest
spektakularnymi efektami specjalnymi oraz fenomenalną oprawą audio autorstwa
Henry’ego Jackmana. Kompozytorowi udało się stworzyć najlepszą ścieżkę
dźwiękową w karierze. Nie brakuje tutaj szybkich, intensywnych motywów z
domieszką elektroniki, jak i spokojniejszych fragmentów. Za uwagę zasługuje
szczególnie motyw związany z pojawianiem się na ekranie tytułowego Zimowego
Żołnierza. Utwory takie jak „Fury” czy „The Winter Soldier” potrafią wywołać
ciarki na plecach. Perfekcyjna robota.
Najnowsza części przygód Kapitana Ameryki,
pierwszego Mściciela, porządnie namieszała w filmowym uniwersum Marvela. Ciąg wydarzeń
doprowadził do naprawdę wielu zmian, a efekty tego ujrzymy na pewno w „Avengers:
Age of Ultron” który zagości w kinach w kwietniu przyszłego roku. Nie mogę
zdradzać zbyt wiele ale zaręczam Wam, że podczas seansu nie będziecie się
nudzić. Nie ominie Was również efekt zaskoczenia. Film braci Russo to jedna z
najlepszych rzeczy jaka mogła się przytrafić Kapitanowi Ameryce jak i całemu
uniwersum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz