czwartek, 20 marca 2014

Wojna to nie Call of Duty - "Ocalony".

     28 czerwca 2005r, prowincja Kunar w Afganistanie. Czteroosobowy oddział Navy SEALs w składzie: Michael Murphy (Taylor Kitsch), Danny Dietz (Emile Hirsch), Matthew Axelson (Ben Foster) oraz Marcus Luttrel (Marc Wahlberg) rozpoczyna operację Red Wings. Ich celem jest niejaki Ahmad Shah, przywódca Talibów odpowiedzialny za liczne zbrodnie. Misja polegać ma na zlokalizowaniu wioski, obserwowaniu jej oraz zlikwidowaniu Shaha przy nadarzającej się okazji. Wydawać by się mogło, że wszystkie założenia zostaną bezproblemowo zrealizowane. Jednakże w wyniku niespodziewanych wydarzeń, grupa Fok znalazła się w samym środku piekła wojny.

Fabuła filmu „Ocalony” oparta jest na książce wspomnianego Marcusa Luttrela, jedynego ocalałego z misji Red Wings. Peter Berg, reżyser tegoż obrazu w celu jak najlepszego oddania realizmu wydarzeń oraz więzi jakie łączą żołnierzy, postanowił w 2010 roku wyruszyć  wraz z drużyną Navy SEALs do Iraku, na obszar położony niedaleko granicy z Syrią. Tam też spędził blisko miesiąc czasu wraz z 15 osobowym odziałem Fok. Wszystko po to, aby jak najlepiej ukazać mechanizm działania żołnierzy, relacje jakie ich wiążą oraz heroizm jakim muszą wykazać się na polu walki.


Jak w ogóle doszło do tego, że perfekcyjnie wyszkolony oddział znalazł się w tak beznadziejnym położeniu? Otóż zdając się na relacje Luttrela, podczas obserwacji wioski położonej u zboczu góry, natknęli się na starca oraz dwójkę chłopców pasących kozy. Znajdując się w takiej sytuacji mieli trzy wyjścia. Pierwsze: wypuścić Afgańczyków, przerwać misję, udać się na szczyt góry i tam czekać na ewakuację. Drugie: związać Afgańczyków i zostawić ich na pastwę losu (czyli innymi słowy pożarcie przez wilki). Trzecie: najzwyczajniej w świecie ich wyeliminować. Trzymając się kodeksu honoru oczywiście wybrali opcję pierwszą, jak się później okazało, dla nich najgorszą.


Nie zagłębiając się w szczegóły misji, śmiem twierdzić, że Bergowi udało się stworzyć naprawdę świetne kino wojenne. Jest to obraz bardzo realistyczny jak na obecne standardy kina. Wiadomo, na niektóre sytuacje wypada przymknąć oko, niemniej jednak całość prezentuje się dobrze pod względem wspomnianego realizmu. To co przykuło moją uwagę to fakt, iż reżyser nie skupił się tylko i wyłącznie na ukazaniu przebiegu misji. Scenariusz skonstruowany jest w taki sposób, że daje nam widzom możliwość zapoznania się po części z życiem osobistym bohaterów. Poznajemy ich problemy, krótkie historie z ich życia. Powoduje to, że jesteśmy w stanie nieco utożsamić się z nimi. Każda z postaci to człowiek z krwi i kości, a nie tylko świetnie wyszkolona maszyna do zabijania.


„Ocalony” zdobył dwie nominacje do Oscara, w kategorii najlepszy dźwięk oraz montaż dźwięku. Wcale się nie dziwię, odgłosy pola bitwy prezentują się tutaj niezwykle okazale. Świszczące nad uszami bohaterów kule, wybuchy granatów oraz inne eksplozje robią swoje. Ogólnie rzecz ujmując ścieżka dźwiękowa „Ocalonego” też jest niczego sobie. Na pochwałę zasługują świetne moim zdaniem zdjęcia Tobiasa A. Schliesslera. Są to żywe, pełne kolorów obrazy. Praca kamery prezentuje się naprawdę dobrze. Obraz jest ostry i wyraźny.



Peter Berg tworząc „Ocalonego” w 100% odkupił wszystkie swoje grzechy jakie popełnił przy swojej poprzedniej produkcji, niezbyt udanym „Battleship: Bitwa o Ziemię”. Stworzył film, który ogląda się z czystą satysfakcją. Film, który śmiało można nazwać hołdem dla czwórki żołnierzy Navy SEALs. Obraz który pokazuje nam fantastyczne relacje jakie wiążą członków oddziału. Oni są dla siebie jak bracia, którzy pójdą za sobą w ogień. To nierozerwalna więź na całe życie. Wojna to nie Call of Duty z odnawialnym paskiem życia. Nie uświadczymy w tym filmie przesadzonych, pompatycznych scen jak w niektórych obrazach tego gatunku. To po prostu świetne męskie kino.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz