28
czerwca 2005r, prowincja Kunar w Afganistanie. Czteroosobowy oddział Navy SEALs
w składzie: Michael Murphy (Taylor Kitsch), Danny Dietz (Emile Hirsch), Matthew
Axelson (Ben Foster) oraz Marcus Luttrel (Marc Wahlberg) rozpoczyna operację
Red Wings. Ich celem jest niejaki Ahmad Shah, przywódca Talibów odpowiedzialny
za liczne zbrodnie. Misja polegać ma na zlokalizowaniu wioski, obserwowaniu jej
oraz zlikwidowaniu Shaha przy nadarzającej się okazji. Wydawać by się mogło, że
wszystkie założenia zostaną bezproblemowo zrealizowane. Jednakże w wyniku
niespodziewanych wydarzeń, grupa Fok znalazła się w samym środku piekła wojny.
Fabuła filmu
„Ocalony” oparta jest na książce wspomnianego Marcusa Luttrela, jedynego
ocalałego z misji Red Wings. Peter Berg, reżyser tegoż obrazu w celu jak
najlepszego oddania realizmu wydarzeń oraz więzi jakie łączą żołnierzy,
postanowił w 2010 roku wyruszyć wraz z
drużyną Navy SEALs do Iraku, na obszar położony niedaleko granicy z Syrią. Tam
też spędził blisko miesiąc czasu wraz z 15 osobowym odziałem Fok. Wszystko po
to, aby jak najlepiej ukazać mechanizm działania żołnierzy, relacje jakie ich
wiążą oraz heroizm jakim muszą wykazać się na polu walki.
Jak w ogóle doszło
do tego, że perfekcyjnie wyszkolony oddział znalazł się w tak beznadziejnym
położeniu? Otóż zdając się na relacje Luttrela, podczas obserwacji wioski
położonej u zboczu góry, natknęli się na starca oraz dwójkę chłopców pasących
kozy. Znajdując się w takiej sytuacji mieli trzy wyjścia. Pierwsze: wypuścić
Afgańczyków, przerwać misję, udać się na szczyt góry i tam czekać na ewakuację.
Drugie: związać Afgańczyków i zostawić ich na pastwę losu (czyli innymi słowy
pożarcie przez wilki). Trzecie: najzwyczajniej w świecie ich wyeliminować.
Trzymając się kodeksu honoru oczywiście wybrali opcję pierwszą, jak się później
okazało, dla nich najgorszą.
Nie zagłębiając się
w szczegóły misji, śmiem twierdzić, że Bergowi udało się stworzyć naprawdę
świetne kino wojenne. Jest to obraz bardzo realistyczny jak na obecne standardy
kina. Wiadomo, na niektóre sytuacje wypada przymknąć oko, niemniej jednak
całość prezentuje się dobrze pod względem wspomnianego realizmu. To co przykuło
moją uwagę to fakt, iż reżyser nie skupił się tylko i wyłącznie na ukazaniu
przebiegu misji. Scenariusz skonstruowany jest w taki sposób, że daje nam
widzom możliwość zapoznania się po części z życiem osobistym bohaterów. Poznajemy
ich problemy, krótkie historie z ich życia. Powoduje to, że jesteśmy w stanie
nieco utożsamić się z nimi. Każda z postaci to człowiek z krwi i kości, a nie
tylko świetnie wyszkolona maszyna do zabijania.
„Ocalony” zdobył
dwie nominacje do Oscara, w kategorii najlepszy dźwięk oraz montaż dźwięku. Wcale
się nie dziwię, odgłosy pola bitwy prezentują się tutaj niezwykle okazale. Świszczące
nad uszami bohaterów kule, wybuchy granatów oraz inne eksplozje robią swoje. Ogólnie
rzecz ujmując ścieżka dźwiękowa „Ocalonego” też jest niczego sobie. Na pochwałę
zasługują świetne moim zdaniem zdjęcia Tobiasa A. Schliesslera. Są to żywe,
pełne kolorów obrazy. Praca kamery prezentuje się naprawdę dobrze. Obraz jest
ostry i wyraźny.
Peter Berg tworząc „Ocalonego”
w 100% odkupił wszystkie swoje grzechy jakie popełnił przy swojej poprzedniej
produkcji, niezbyt udanym „Battleship: Bitwa o Ziemię”. Stworzył film, który ogląda
się z czystą satysfakcją. Film, który śmiało można nazwać hołdem dla czwórki
żołnierzy Navy SEALs. Obraz który pokazuje nam fantastyczne relacje jakie wiążą
członków oddziału. Oni są dla siebie jak bracia, którzy pójdą za sobą w ogień.
To nierozerwalna więź na całe życie. Wojna to nie Call of Duty z odnawialnym
paskiem życia. Nie uświadczymy w tym filmie przesadzonych, pompatycznych scen
jak w niektórych obrazach tego gatunku. To po prostu świetne męskie kino.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz