Godzilla, ach ten Godzilla. Ileż ja czasu
spędziłem za dzieciaka oglądając przygody Króla Potworów. To były wspaniałe
czasy i niezapomniane przeżycia. Seria o potworze z głębin oceanów obchodzi w
tym roku swoje 60 lecie. Film wyreżyserowany przez Garetha Edwardsa jest
bodajże 29 odsłoną przygód gigantycznego gada. Edwards jako reżyser
zadebiutował kameralnym "Monsters", thrillerem sci-fi z monstrami w
tle, znanym u nas pod tytułem "Strefa X". To właśnie po tym filmie
Warner Bros. do spółki z Legendary Pictures zaproponowali mu wyreżyserowanie
"Godzilli". Domyślam się, że chcieli w ten sposób stworzyć film,
który będzie nie tylko spektakularnym widowiskiem, ale również produkcją
wciągającą i opowiadającą trzymającą w napięciu fabułę. Dla Edwardsa to
tak naprawdę pierwszy poważny, a wręcz arcytrudny sprawdzian. Czy mu się udało?
Czy "Godzilla" poza swoją widowiskowością ma nam coś do zaoferowania?
Film Edwardsa to reaktywacja kultowej postaci
stworzonej przez wytwórnię Toho. Domyślam się, że każdy z Was w mniejszym czy
większym stopniu kojarzy genezę tej postaci. Z podobnego założenia wyszli
twórcy, którzy nie skupiają zbyt dużej uwagi nad wspomnianą genezą. Godzilla
jest tutaj owianym tajemnicą ogromnym prehistorycznym stworem z głębin oceanu.
Ludzkość, jak to ma w zwyczaju, od wielu lat próbuje pozbyć się go z naszej
planety. Prób było wiele, począwszy od okresu II wojny światowej, a oficjalnie
nazywane były one testami broni atomowej. Jak łatwo się domyśleć, Godzilla nic
sobie z nich nie robił.
Fabuła opiera się na rodzinie Sandry (Juliette Binoche) i Joe’a (Bryan Cranston) Brody.
Joe wraz z Sandrą pracują w japońskiej instytucji Janjira, na terenie której
znajduje się kilka reaktorów atomowych. W dniu urodzin ojca dochodzi do
znacznego zwiększenia aktywności sejsmicznej, co doprowadza do katastrofy oraz
śmierci żony. Jednak mąż nie wierzy, że to trzęsienie ziemi. Jest świecie
przekonany, że katastrofę spowodował jakiś inny czynnik. Postanawia resztę
swojego życia przeznaczyć na udowodnienie swoich teorii. W międzyczasie jego
syn Ford (Aaron Taylor-Johnson) dorasta i zostaje saperem, specjalistą od bomb.
Tak, dobrze się domyślacie, ojciec miał stuprocentową rację. Syn natomiast,
odegra w tej historii jedną z najważniejszych ról, zaraz obok Godzilli.
Wydawać by się mogło, że przy takiej obsadzie
nie może być mowy o jakiejkolwiek porażce artystycznej. Sam tak uważałem. Jakże
mocno się zawiodłem. "Godzilla" pod względem aktorskim strasznie
kuleje. Wprawdzie Cranston dwoi się i trio, jednak jego rola nie jest aż
tak duża, jak sugerują to zapowiedzi wideo. Binoche jest w filmie tyle
co kot napłakał, jej synowej, granej przez Elizabeth Olsen w sumie nie wiele
więcej. Natomiast główny ludzki bohater tego filmu grany przez Taylora-Johnsona
zawodzi na całej linii. Aktor znany z przeboju Kick-Ass jest bezpłciowy jak
Conchita Wurst znana z Eurowizji. Zero w nim emocji, jakiegokolwiek zaangażowania.
Niestety, ale mrużeniem oczu i smutnym głosem mówionym przez zaciśnięte gardło
nie da się odpowiednio zaangażować widza w historię swojej postaci. Przynajmniej
temu doprawdy zdolnemu aktorowi się nie udało. W sumie moje narzekanie na ten
film mogłoby skończyć się na wytknięciu bezbarwnej gry aktorów, jednak
scenariusz też pozostawia wiele do gadania. Film oferuje nam kilka absurdalnie
durnych sytuacji, obnażając w dosadny sposób głupotę ludzkiego postępowania.
Film na całe szczęście braki fabularne
nadrabia swoją widowiskowością. Efekty specjalne stoją na najwyższym poziomie.
Nie mogło być inaczej, wszak Edwards swoją przygodę z filmem zaczynał jako specjalista właśnie od efektów specjalnych. Głównej atrakcji czyli tytułowego potwora nie jest może
zbyt wiele na ekranie, ale każde jego pojawienie się powoduje ciarki na
plecach, opad szczęki i ogólną euforię wśród widowni. Godzilla jest
przepotężny, majestatyczny, zapierający dech w piersiach. Po prostu cud
współczesnej grafiki komputerowej. Co ciekawe Edwards w swoim filmie bardzo
oszczędnie dozuje jego największy atut, największą broń jaką dysponuje. Cała
historia okraszona jest muzyką cenionego kompozytora Alexandre Desplata. Jest
to ścieżka dźwiękowa, która w żadnym momencie nie próbuje wybić się ponad obraz
z którym współpracuje.
Powiedzmy sobie szczerze, ten film bez
Godzilli byłby kolejną średniego poziomu rozwałką w stylu „2012” czy innego
„Dnia Niepodległości”. Widać, że reżyser próbował wnieść do całej historii choć
odrobinę dramatyzmu, tak by widz mógł wczuć się w dramat jaki przechodzą
bohaterowie. Szkoda, że aktorzy tak lekceważąco podeszli do swojej pracy.
Niemniej jednak nie jest to produkcja zła. W żadnym wypadku. Po prostu mam
wrażenie, że ten projekt nieco przerósł reżysera, dla którego jest to pierwsze
tak ogromne przedsięwzięcie w karierze. Tak czy inaczej, dla fanów monster
movies jest to pozycja obowiązkowa. Godzilla dostarcza masę frajdy i nadrabia
braki w scenariuszu i mierną grę aktorską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz