Filmy opowiadające o
losach znanych z komiksowych kart X-Menów, to jedna z najciekawszych i za razem
najdłuższych serii blockusterów ostatnich lat. Zaliczyć można do niej w
kolejności chronologicznej, trylogię w wykonaniu Bryana Singera (X-Men i X-Men
2) i Bretta Ratnera (X-Men: Ostatni Bastion), X-Men Geneza: Wolverine (pierwszy
spin-off), X-Men: Pierwsza Klasa (ukazujący początki działalności Profesora X i
Magneto) oraz ubiegłoroczny The Wolverine (samodzielna przygoda Logana w kraju
kwitnącej wiśni). To, że każdy z tych filmów prezentował różny, nie zawsze
wysoki poziom, nie podlega dyskusji. Nadzieją dla fanów, jest fakt iż do serii
powraca jej ojciec chrzestny. Osoba, która chyba jak nikt inny w branży,
świetnie czuje się w uniwersum mutantów. Mowa oczywiście o Bryanie Singerze i
jego „X-Men: Przeszłość która nadejdzie”. Mowa, o najambitniejszym
przedsięwzięciu w karierze tegoż reżysera.
„Przeszłość która
nadejdzie” bazuje na komiksie o tym samym tytule. Historia opowiedziana w
filmie, różni się jednak nieco od swojego pierwowzoru. W wersji filmowej umysł
Wolverina (Hugh Jackman), dzięki zdolnościom Kitty Pryde (Ellen Page) zostaje przeniesiony
z niedalekiej przyszłości, o 50 lat wstecz, do lat 70 ubiegłego stulecia.
Zapytacie po co umysł Logana odbywa taką podróż? Otóż wizja przyszłości nie
jest usłana dla mutantów różami. Została ich na świecie dosłownie garstka, a jest
to efekt tępienia ich przez Sentinele. Dobrze znane fanom serii roboty,
skonstruowane i udoskonalane przez Bolivara Truska (Peter Dinklage). Rosomak za
namową dwóch przywódców u schyłku swej chwały – Profesora X (Patrick Stewart) i
Magneto (Ian McKellen) postanawia zapobiec pewnym wydarzeniom, które w
przeszłości doprowadziły do wprowadzenia w życie programu, mającemu na celu wyeliminowanie
mutantów z planety Ziemi.
Nowe dzieło (podkreślmy
to słowo) Singera, to film kompletny. Reżyserowi udało się połączyć starą gwardię
z aktorami mającymi niecą mniejsze doświadczenie w serii. Ściągnął na plan
jednych z najzdolniejszych aktorów swoich pokoleń. Udało mu się to, z czym nie
potrafi sobie poradzić wielu twórców. W umiejętny sposób łączy świetną fabułę
oraz rozrywkowy ton tejże produkcji. Nowe przygody X-Menów olśniewają
wizualnie, jednak nie na tym skupia uwagę reżyser. Efekty specjalne nie
odrywają tutaj najistotniejszej roli, jak ma to miejsce w wakacyjnych
blockbusterach. Owszem, zasługują one na brawa, jednak nie wyskakują w szeregu
przed tym co najważniejsze, czyli fabułą. Ta swoi na bardzo wysokim poziomie.
Singer umiejętnie przeskakuje między wydarzeniami z przyszłości do tych
przeszłości i na odwrót. Śmiem twierdzić, że brak tutaj jakiś zbędnych
elementów. Wszystko współpracuje ze sobą niczym trybiki w zegarku.
Jackman, Lawrence,
Fassbender, McAvoy, Hoult, to obecnie jedne z najgorętszych nazwisk w branży.
To wcale nie dziwi. Wszak są to świetni artyści, którzy swoją grą potrafiliby
pociągnąć każdy, nawet mniej udany film. W „Przeszłość która nadejdzie” kreują
oni naprawdę świetne role. Wiele osób zadaje sobie pytanie, czemu Fox skupia
tak dużą uwagę na postaci Wolverine’a, zamiast dać szansę innemu bohaterowi.
Odpowiedź jest prosta. Hugh Jackman! Odwala on kawał fantastycznej roboty
wcielając się w Rosomaka. Ma w sobie ogrom charyzmy, której nie boi się
ukazywać na ekranie. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Nominowana
trzykrotnie do Oscara, młodziutka jeszcze Jennifer Lawrence, sprawdza się nie
gorzej w roli Mistique. Postaci, która z całej gamy bohaterów, przechodzi jedną
z największych przemian charakteru. Są tu też świetni James McAvoy wcielający
się w młodszą wersję Charlesa Xaviera. Przywódcy, który został zdradzony przez
swojego przyjaciela. Przez Magneto, w którego młodszą wersję z klasą wciela się
Michael Fassbender, aktor który prędzej czy później zgarnie najważniejszą
nagrodę akademii filmowej. Ogromną przyjemnością jest oglądanie ich wszystkich
na ekranie.
„X-Men: Przyszłość
która nadejdzie” to w mojej ocenie najambitniejszy film całej serii. Jest to
świetne widowisko o superbohaterach, które jednocześnie nie zatraca swojej
wartości fabularnej pomiędzy znakomitymi efektami specjalnymi. Film oferuje nam
kilka bardzo dobrze stworzonych kreacji w wykonaniu plejady gwiazd. Bryan
Singer z wielką klasą powraca do uniwersum mutantów, dopieszczając nas widzów drobnymi, acz sycącymi smaczkami, które większość fanów powinna wyłapać. Fakt iż nie jest to jego
ostatnie słowo, wzbudza we mnie ogromną chęć przeniesienia się w czasie do 2016
roku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz