piątek, 20 lutego 2015

Hooyah Legend! - "Snajper".

Na stołku reżyserskim najbardziej amerykański aktor i reżyser jakiego znam. Tematyka filmu? Amerykańska jak mało która - w końcu akcja filmu w dużej mierze dzieje się na Bliskim Wschodzie, tak licznie odwiedzanym przez ostatnie lata przez amerykańskich żołnierzy. Główny bohater? Teksańczyk, Amerykanin z krwi i kości, cowboy, w dodatku zagrany przez bożyszcze kobiet i ulubieńca amerykańskiej publiczności. Efekt? „American Sniper” w reżyserii Clinta Eastwooda z Bradley’em Cooperem w roli głównej. Nieoczekiwany box-office’owy hit i jeden z głównych kandydatów do Oscara. W aż 6 kategoriach.

Fabuła filmu bazuje na książce autorstwa Chrisa Kyle’a, byłego amerykańskiego snipera, który według statystyk jest najskuteczniejszym w swoim fachu w historii armii Stanów Zjednoczonych. To właśnie ta postać, mająca na kącie między 160 a 250 ofiar (źródła podają różne dane), staje się bohaterem najnowszego filmu legendy amerykańskiej kinematografii. Filmu, który wbrew pozorom nie jest tylko wojenną opowiastką, a obrazem skutecznie ukazującym psychikę głównego, jak i pobocznych bohaterów.

Chris Kyle (Bradley Cooper) od najmłodszych lat wpajane miał zasady, iż na świecie występują trzy rodzaje osób. Wilki, owce i psy pasterskie. Wilki to wrogowie, owce to nasi bliscy, a jak się później okazuje rola psa pasterskiego, chroniącego swoje stado, przypadła właśnie Kyle’owi. To głównie dzięki niemu, dzięki jego dobremu oku i błyskawicznie podejmowanym, słusznym decyzjom, wielu żołnierzy uszło z życiem z pola bitwy. Miało to błyskawiczne odzwierciedlenie wśród żołnierzy, którzy ochrzcili go mianem Legendy. Talizmanu, dzięki któremu każda operacja miała prawo się bezproblemowo udać.


W świecie Eastwooda wojna to nie zabawa. Tutaj żołnierze oddają życie za swoją ojczyznę. Jak podkreśla to główny bohater – wstąpił do armii, aby chronić swój kraj. Kraj, który według niego jest najlepszym na świecie. Spokojnie, patos tu występuje i jest go całkiem sporo, jednak nie musicie obawiać się trzepoczących flag z białymi gwiazdkami na niebieskim tle w akompaniamencie czerwono – białych pasów. Eastwood nieco bawi się głównym bohaterem. Na polu bitwy ukazuje go jako lidera, zwycięzcę, uosobienie amerykańskiej armii. Z kolei po powrocie do domu, w czasie przerw miedzy misjami na Wschodzie, Chris Kyle to człowiek zamknięty w sobie, walczący ze swoimi koszmarami. Człowiek, któremu ciężko przestawić się na tryb życia codziennego. To w końcu Legenda, dla której ręka nie obciążona karabinem snajperskim, wydaje się zbyt lekka.

Chciałbym opisać warstwę techniczną „Snipera” w samych superlatywach, jednak nie mógłbym wtedy spokojnie zasnąć. Otóż o ile zdjęcia, montaż i przede wszystkim udźwiękowienie filmu, są pierwszorzędne, o tyle niektóre niedopracowane detale strasznie rażą mnie w oczy. Sztuczne dziecko bohatera, w postaci lalki powinno przejść do historii, jako przykład totalnej fuszerki produkcyjnej. Nie najlepiej wyglądają też niektóre efekty specjalne związane z wybuchami, czy bardzo ubogie w szczegóły, komputerowo wygenerowane panoramy  miast Bliskiego Wschodu, widziane z lotu helikoptera. No cóż, to pozostawia pewien niedosyt.


Tak więc, czy najnowsze dzieło Clinta Eastwooda to film dobry? Myślę, że nawet bardzo. Nie wątpię, że znajdzie się w tłumie grono osób zarzucających tejże produkcji zbyt duże pokłady patosu, a wręcz oprawiania w rameczkę głównego bohatera. Uważam jednak, że w sytuacji tej twórców filmu wybronił najlepiej sam Bradley Cooper, który w pierwszorzędny sposób wywiązał się ze swojej roli. Przygotowanie fizyczne i oszczędna gra, skupiająca się w dużej mierze na wyrażaniu emocji poprzez mimikę twarzy, sprawdza się tutaj wyśmienicie. W jego oczach można wyczytać więcej emocji niż w grze niejednego aktora. Eastwood mógłby położyć jednak nieco większy nacisk na warstwę emocjonalną pomiędzy niektórymi bohaterami, jednak i bez tego film potrafi się obronić. A zakończenie? Myślę, że zszokuje i poruszy nie jednego twardziela. Hooyah Legend!
Advertisement

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz