Królowie wychodzenia bez szwanku z absurdalnych
sytuacji powracają do naszych kin. Dominic Toretto (Vin Diesel) – wraz
ze swoją liczną “rodziną” – staje w obliczu największego zagrożenia,
jakie dotychczas zesłał na niego los. Oto bowiem starszy brat Owena Shawa,
antagonisty znanego z części 6., postanawia zemścić się na naszych
bohaterach za wydarzenia z Londynu. Podczas gdy Owen dochodzi
do siebie na szpitalnym łożu, jego brat Deckard (Jason Statham) co
i rusz daje w kość naszym bohaterom. I trzeba mu jedno przyznać
– twardy z niego zawodnik.
Nie dajcie się jednak zmylić zwiastunom, bowiem
wątek braterskiej zemsty to tylko ułamek tego fabularnego galimatiasu.
Nasi protagoniści podczas tych ponad dwóch godzin filmu przemierzą pół świata,
wyczyniając przy tym takie cuda niewidy, że niejeden widz złapie się
za głowę. A zajmą się między innymi kradzieżą dysku przenośnego
zamontowanego w super-samochodzie, który sprawia wrażenie,
że lada chwila przetransformuje się w robota i przemówi głosem
postaci znanej z serii „Transformers”. Bądź korzystają z systemu
hakującego Oko Boga. Jedno jest pewne – nie ma tutaj miejsca ani na nudę,
ani na jakąkolwiek logikę.
“Szybcy i Wściekli” mniej więcej
od części piątej zaczęli nabierać konkretnych kształtów. Nie jest
to już seria o nielegalnych, ulicznych wyścigach. To pełnoprawne
kino akcji, dostarczające masy frajdy z oglądania. Z liczbą
spektakularnych akcji i mnogością efektów specjalnych może śmiało
rywalizować z największymi blockbusterami. Przy tym wszystkim jest
to też całkiem niezłe kino dramatyczne, z wieloma wątkami przeciągającymi
się na kilka filmów. Jestem pozytywnie zaskoczony tym, jak twórcom udało
się zgrabnie te wszystkie motywy ze sobą połączyć.
Reżyserią części siódmej zajął się specjalista
od horrorów – James Wan. Ojciec sukcesu “Piły” oraz “Obecności”
wniósł do serii nieco doświadczenia oraz nowinek technicznych.
Podczas seansu w wielu momentach widać ciekawie i nowatorsko
nakręcone sekwencje pościgów oraz pojedynków na pięści
i kopniaki. W “Szybkich i Wściekłych 7” kilkukrotnie
doświadczymy takich efektownych starć. Można nawet stwierdzić, iż potworzyły
nam się pary, w których bohaterowie leją się po twarzach. Kto
z kim konkretnie? Tego zdradzać nie wypada.
Nie wypada z kolei pominąć faktu, iż przy
produkcji czynny udział brali dwaj bracia tragicznie zmarłego Paula Walkera.
To dzięki nim – oraz dzięki magikom od efektów specjalnych –
udało się dokończyć film. Technologia performance capture stoi na coraz
wyższym poziomie, jednak wprawne oko wychwyci momenty, w których
na ekranie widać któregoś z braci. Pomimo tego należą się twórcom
wielkie brawa za dokończenie filmu.
Nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, iż ten film stoi
spektakularną akcją i absurdalnymi sytuacjami. I – przynajmniej
według mnie – jest to ogromny plus tej produkcji. To typowe kino
rozrywkowe. Takie z dużym przymrużeniem oka. Ze świadomym
i celowym balansowaniem na granicy powagi i absurdu.
Z zerowym poziomem praw fizyki i niekończącą się amunicją, świstającą
nad głowami bohaterów. I wiecie co? To się po prostu
świetnie ogląda. Tak. To jedna najlepszych serii rozrywkowych, jakie
posiada współczesne kino.
Tak więc czy „Szybcy i Wściekli 7” to film
dla każdego? Oczywiście pod warunkiem, że odpowiednio się na ten
film nastawimy. Jeśli liczycie na dobrą zabawę i godne pożegnanie
Paula Walkera – walcie śmiało do kin!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz